Oto kolejne opowiadanie Kingi Drab. Serdecznie zapraszamy do czytania o raz pozostawienia później swoich wrażeń po przeczytaniu!
~ ~ ~
„ Powiadają,
że nie uda ci się zaprzyjaźnić z sokołem, jeśli sam nim nie jesteś: samotnym,
przelotnie tylko goszczącym na tej ziemi, pozbawionym przyjaciół i potrzeby ich
posiadania."
-Stephen King
To miał być wyjątkowy dzień, który oznaczyłem
w kalendarzu czerwonym kółkiem: 1 września 2015 roku. Rano nie musiał mnie
zrywać na nogi żaden irytujący dźwięk budzika. Wstałem o dwie godziny za wcześnie,
gdyż pod czas snu moja ekscytacja osiągnęła punkt kulminacyjny. „Nowy dom, nowa
szkoła, nowy ja” - pomyślałem, przygotowując filiżankę kawy.
Gdy tylko mama powiedziała, że się
wyprowadzamy, nie kryłem zadowolenia. Tamtego dnia dostałem porządny zastrzyk w
tyłek od doktor Adrenaliny. Pragnąłem jak najszybciej wrzucić niezbędne rzeczy
do walizki i wybiec z budynku, którego przez 16 lat nie nazwałem domem. Zamiast
tego zadowoliłem się wykrzyczeniem chciwemu właścicielowi bloku, co o nim myślę.
Dwa dni później ostatni raz rzuciłem mu na biurko pieniądze za czynsz, a następnie
ostentacyjnie trzasnąłem drzwiami. Zawsze chciałem to zrobić. Wiedziałem, iż
nigdy nie będę tęsknił za blokiem nr 13. Nie pożegnałem dresów, wieczorami
okupujących klatkę schodową. Ani trzydziestoletniego narkomana, który pobił
mnie w czwartej klasie. Ani nawet wyleniałej kotki pani Anastazji, która
regularnie ozdabiała drzwi naszego mieszkania kolejnymi zadrapaniami. Zerknąłem
jedynie przelotnie na popękane ściany, małe okno oraz wiecznie przeciekający
sufit. Wybiegłem z mieszkania, nie oglądając się za siebie. Jadąc samochodem, myślałem o wszystkich
ludziach, których nie potrafiłem nienawidzić, choć bardzo się starali, gdyż ja
nienawidziłem tylko jednej osoby. Mglisty obraz szerokiej, męskiej twarzy już
prawie zniknął w mej pamięci. Miałem nadzieję, że to samo stanie się z blokiem
13.
Niestety nie mogę powiedzieć, iż po trzech
godzinach podróży mama zaparkowała opla przy willi z basenem, albo przy uroczym
domku z pięknym ogrodem. Budynek był białym jednopiętrowym maleństwem, jednak
znajdował się w (jak to się mówi) „porządnej okolicy”. Kiedy mama otwierała kluczem drzwi, oczy zaszły
jej łzami. Udawałem, że tego nie widzę.
- Pójdę po
walizki - powiedziałem wesoło, zostawiając ją na chwilę. Musiała sama
przekroczyć próg tego domu, by zrozumieć, iż wreszcie odnalazła tak długo
wyczekiwaną oazę. Miejsce pozbawione przeszłości, czyste i niewinne, które
wspólnie pomalujemy najpiękniejszymi barwami nadchodzących lat.
Gdy skończyłem śniadanie, poszedłem do łazienki.
Długo zastanawiałem się nad uczesaniem, a jeszcze dłużej nad ubraniem. W końcu
postawiłem na swobodny, aczkolwiek elegancki look. Granatowa koszula, ciemne
jeansy oraz czerwone trampki idealnie komponowały się z burzą moich rozkopanych
włosów. Zadowolony wyszczerzyłem zęby do swego odbicia w lustrze.
- Dasz radę
stary! - powiedziałem, po czym poszedłem pożegnać mamę. Siedziała przy otwartym
na oścież wielkim oknie i malowała kwitnące za nim bzy. Jej palce poruszały się
lekko i sprawnie, a twarz wyrażała skupienie. „Dobrze, że wróciła do malowania”
- pomyślałem. Pocałowałem ją w ciepły
policzek.
- Powodzenia
synku - szepnęła. Cicho wymknąłem się z pokoju, zostawiając artystkę i jej płótno
w innym wymiarze, gdzie nie liczy się czas.
Liceum Ogólnokształcące im. Henryka
Sienkiewicza było zespołem nowoczesnych budynków. Prowadził do niego równo
przystrzyżony trawnik, a woźny wciąż latał z kosiarką tam i, z powrotem. Przed
szkołą oraz wewnątrz niej kłębił się tłum uczniów, nie tak jak w moim starym
gimnazjum.
Nowa klasa przyjęła mnie bardzo ciepło.
Zakumplowałem się z wysokim na dwa metry Darkiem, który grał w szkolnym zespole
koszykówki i grafikiem komputerowym Ernestem, zwanym Myszą. Z zadowoleniem
odkryłem również, iż mam w klasie kilka na prawdę gorących lasek. Szczególnie
wpadła mi w oko wiecznie uśmiechnięta Naomi, której ojciec był Libańczykiem.
Szybko polubiłem jej pozytywne nastawienie do życia.
- Śmiała się
nawet, gdy złamała sobie nogę lub kiedy dostała jedynkę ze sprawdzianu -
powiedział mi Darek.
- Świetnie! Świat
potrzebuje przynajmniej jednej wiecznie zadowolonej osoby na sto ciągle
smutnych - odparłem.
Lekcje mijały w atmosferze wzajemnego
poznawania. Moja klasa była cudowna! Obyło się bez integracji: oni po prostu
wciągnęli mnie do swojej ekipy tak, jakbym od zawsze stanowił jej część.
Niestety, na piątej lekcji mój humor prysł bezpowrotnie niczym bańka mydlana.
Mieliśmy polski z panią Iwoną - małą kobietką
o bujnych kształtach, której tyłek ledwo przeciskał się przez rzędy ciasno
ustawionych obok siebie ławek.
- No dobrze -
rzekła po oficjalnym przywitaniu mnie, jako nowego ucznia - dziś zajmiemy się
nowelą pt. „Sokół” Boccaccia. Otwórzcie podręczniki na...
- Coś mnie ominęło?
- Do sali wpadła jak burza wysoka dziewczyna w czarnych, obcisłych ciuchach.
Nie trzeba było wiele spostrzegawczości, by stwierdzić, że jest pijana. Pani
Iwona zmierzyła ją groźnym spojrzeniem, ale ku mojemu zdumieniu powiedziała
tylko:
- Nie. Zajmij
swoje miejsce Diano. - Kiedy ruszyła chwiejnym krokiem ku ostatniej ławce
trzeciego rzędu, przyjrzałem się jej końskiej twarzy oraz popielatym włosom,
zwisającym smętnie kilka centymetrów powyżej ramion, po czym doszedłem do
wniosku, iż nigdy wcześniej nie widziałem tak brzydkiej dziewczyny.
- Na czym to
ja... ach tak: podręcznik strona 54. Czytajcie. - Zapadła cisza. Zauważyłem, że
niektórzy czytają, a inni tylko udają, ukradkiem zerkając na Dianę. Po
kilkunastu minutach pani Iwona zadała pytanie:
- Więc o czym
waszym zdaniem opowiada ta nowela? - Postanowiłem się zgłosić. Po pierwsze, żeby
zapunktować. Po drugie, by popisać się inteligencją. A po trzecie, żeby odwrócić
uwagę wszystkich od pijanej dziewczyny.
- Tekst mówi o
poświęceniu w imię miłości. Jego symbolem jest sokół.
- Bardzo dobrze
- pochwaliła mnie pani Iwona. Nagle z tyłu klasy dobiegło głośne prychnięcie.
- W imię miłości?
Niby do kogo? - Zacisnąłem palce, aż zbielały mi kostki. Zmusiłem się, by
odwrócić głowę i spojrzeć na Dianę.
- Do monny
Giovanny oczywiście - odparłem, starając się, by mój głos zabrzmiał lekceważąco.
Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie, jakby niedowierzając.
- Federigo nie
kochał monny Giovanny! Powiem więcej: on jej nawet nie pragnął. Pożądał ciała
tej biednej kobiety, bo była najpiękniejsza we Florencji.
- Mylisz się
Diano! To błędna interpretacja - rzekła nieznoszącym sprzeciwu tonem
nauczycielka. - Norbercie, proszę: wytłumacz klasie, jakie jest przesłanie
noweli Boccaccia.
- No cóż... -
odchrząknąłem, próbując zebrać myśli. - Jak już mówiłem: dowód na prawdziwość
uczuć Federiga stanowi sokół. To stworzenie było jego najcenniejszym dobytkiem,
a co ważniejsze jedynym przyjacielem. Poświęcił go dla monny Giovanny, więc
MUSIAŁ ją na prawdę kochać.
- Ha ha ha!
Schlałeś się, czy jak? - Diana wyglądała na szczerze rozbawioną, a ja miałem
ochotę przyłożyć jej z liścia.
- Co ty
wygadujesz bezczelna dziewucho?! - Pani Iwona cała poczerwieniała.
- Pytam, bo ja
jestem cholernie pijana, ale mimo to nie powiedziałabym takiej głupoty. - Wstała,
po czym przysunęła krzesło do mojej ławki.
- Wracaj na
miejsce! - rozkazała nauczycielka. Diana zignorowała polecenie.
- Zabicie sokoła
jest symbolem sprzedania się. - Czułem ciepły oddech dziewczyny,cuchnął tanim
winem.
- Federigo nie
otrzymał ziemi, ani zaszczytów - podjąłem.
- Widzę, iż nie
doczytałeś do końca. Błąd. Koniec jest najważniejszy, bo dzięki niemu utwór
nabiera znaczenia. Po ślubie z Giovanną dostał całą jej fortunę. - Popatrzyła mi głęboko w oczy z
nieskrywaną pogardą. - Zaś sam sokół to dusza Federiga, rozumiesz? Sprzedał własną
duszę! Swoją wolność! Czy to nie straszne? - Wtedy pomyślałem, że twarz Diany z
bliska jest jeszcze brzydsza, ale jej oczy...
- Marsz do
pokoju dyrektora! - Pani Iwona nagle znalazła się przy nas. Chwyciła dziewczynę
za ramię i szarpnęła mocno.
- Sama trafię. -
Diana wyrwała się nauczycielce. Gdy opuszczała klasę, prawie się już nie chwiała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz