Kolejnym opowiadaniem, jakie publikujemy jest Karoliny Antczak. Serdecznie zapraszamy do czytania o raz pozostawienia później swoich wrażeń po przeczytaniu!
~ ~ ~
To
był zwykły dzień – pogody, słoneczny i ciepły. Słońce oświetlało kurz wznoszący
się ponad ubite ścieżki; promienie prześwitywały przez gałęzie i zielone wciąż
liście klonów. Ktoś musiał posadzić je dawno temu, bo wszystkie były wysokie i
potężne. Głęboko zakorzenione w ziemi, unosiły swoje ramiona ku niebu i
chmurom. Patrzyłem na to wszystko, wracając ze szkoły do domu.
Los
chciał, że tego właśnie, zwyczajnego, wręcz pospolitego dnia, nie poszedłem prosto,
ale skręciłem w lewo. Sam już nie pamiętam, jakie fantastyczne opowieści
podpowiedziała mi wyobraźnia, gdy stawiałem pierwsze kroki na bocznej,
zakurzonej ścieżce obsadzonej jeszcze większą ilością klonów. Kiedy
przyglądałem się drzewom, zauważyłem, że ich zielone wciąż liście mają żółtawe i
pomarańczowe przebłyski, jakby roślina nie była pewna, czy powinny już uschnąć,
czy pozostać żywą. Po drodze co jakiś czas natykałem się na starą, nadgryzioną
zębem czasu ławkę albo niedziałającą już latarnię. Podświadomie czułem, jak z
każdym kolejnym krokiem oddalam się od znanego, bezpiecznego świata; nie muszę
chyba dodawać, że wcale mi to nie przeszkadzało, a podekscytowanie i ciekawość
skutecznie wypierało jakikolwiek niepokój.
W
końcu spośród drzew wyłonił się niewielki domek. Był zrobiony z cegieł i
otynkowany, pomalowany na fioletowo. Z ogromnych, przypominających witryny
sklepowe okien wyglądały lalki; miały jasne, uśmiechnięte twarze i wijące się
na niewielkich ramionach włosy. Patrzyły na mnie ogromnymi oczami, jakby
zastanawiały się nad tym, co zrobię. Odwrócę się i pójdę w swoją stronę? A może
wejdę, żeby przyjrzeć się im z bliska?Kiedy myślę o tym dzisiaj, zdaje mi się,
że lalki wiedziały, jaką podejmę decyzję. Trudno było się im oprzeć. Zapraszały
mnie do środka, chociaż w rzeczywistości nie wykonały żadnego ruchu.
Odkleiłem
się od witryny i zapukałem do drzwi.Chociaż nikt mi nie odpowiedział,
nacisnąłem na klamkę i wszedłem do środka. Dzwonek umieszczony w progu
zabrzęczał srebrzyście, witając mnie w sklepie.
Pomieszczenie
było pełne cieni. Spływały łagodnie po fioletowych ścianach i dębowych deskach
podłogi; wpadały przez witrażowe, tęczowe okna razem ze słabym światłem dnia,
by zsuwać się z drewnianych i porcelanowych nóg lalek siedzących na półkach.
Kołysały się razem z poruszanymi przez wiatr ramionami klonów, stukając
niesłyszalnie w szyby.
Po
środku tego niezwykłego pomieszczenia stała lada, a za nią równie niezwykły
człowiek. Zarówno wtedy, jak i przez całą naszą późniejszą znajomość nie byłem
w stanie w żaden sposób określić jego wieku. Miał jasną i smukłą twarz,
pozbawioną zmarszczek świadczących o podeszłym wieku; brakowało mu też
młodzieńczego wigoru czy świeżości, którą dostrzegamy u ludzi młodych. Jedyne
widoczne oko mężczyzny miało błękitną barwę, przywołującą na myśl rosnące w
ogrodzie fiołki; drugie przysłaniały dziwacznie ułożone, srebrne włosy.Jednak
najbardziej zadziwiający był jego uśmiech – szeroki, leniwy i ironiczny,
niepasujący do żadnego uśmiechu, jaki kiedykolwiek widziałem.
–
Witaj w sklepie spełniających się marzeń – powiedział, a jego głos potoczył się
po całym tym pomieszczeniu, cieniach i lalkach poupychanych na półkach.Pomyślałem
wówczas, że mężczyzna przypominał raczej cyrkowca z wyblakłej taśmy filmowej niż
stojącego za ladą sklepikarza.– W czym mogę służyć?
–Nie
wiem – odparłem uczciwie, jak przystało na dziesięcioletniego, porządnego
dzieciaka. – Spodobały mi się lalki, więc przyszedłem.
–
No proszę. Klient! – Jego uśmiech poszerzył się, o ile w ogóle było to możliwe.
– Wybierz sobie taką, która ci się zamarzy. Mam naprawdę wiele lalek, a
wszystkie równie piękne.
–
Nie mam pieniędzy. Nie stać mnie na lalkę.
–
Więc może przyjdziesz tu z rodzicami?
–
Raczej nie – powiodłem wzrokiem po pułkach. – Są zajęci. Poza tym lalki są dla
dziewczyn.
–
Ale jednak ci się spodobały. – Wciąż się uśmiechał, przyglądając mi się
badawczo swoim jedynym okiem. – Interesujące.
Wzruszyłem
ramionami.
–
Są trochę ładne. – Z jakiegoś powodu
zrobiło mi się wstyd. – Nie będę ich kupować, tylko dlatego że są trochę ładne.
–
No cóż… – Lalkarz odchylił się na swoim krześle. Sięgnął po niedbale
pozostawiony na ladzie, okrągły kawałek drewna. Obrócił w palcach niewielki
nożyk i naciął materiał.
Czekałem,
aż dokończy zdanie, ale on spokojnie pracował, a dziwaczny uśmiech nie znikał z
jego twarzy. Zacząłem się niecierpliwić; rozejrzałem się po sklepie, nie
wiedząc, co ze sobą począć. Mężczyzna wciąż obrabiał drewno, kiedy położyłem
dłoń na klamce.
–
Hej, mały?
Moja
ręka znieruchomiała.
–
Może masz ochotę na ciastko?
Odwróciłem
się. Lalkarz odłożył nóż i wyciągnął w moim kierunku gliniany, malowany
pojemniczek. Był podłużny, z okrągłym dnem. W środku znajdowały się ciastka; mężczyzna
zdążył sięgnąć już po jedno i właśnie się nim zajadał. Wyciągnąłem rękę i
ostrożnie spróbowałem wypieku. Był okrągły i trochę przesuszony, z drobnymi
kawałkami czekolady. Smakował znakomicie.
–
Po jednym na każdy dzień – oświadczył lalkarz, chowając słoiczek do szafki.
Przekręcił niewielki, zrobiony z brązu kluczyk i wsunął go do kieszeni.
Taka
ostrożność w stosunku do ciastek wydawała się dziwna, ale czy w tym
pomieszczeniu cokolwiek było normalne? Jadłem dalej, przyglądając się
lalkarzowi. Powrócił już do pracy i z uwagą ciął drewno. Z każdym jego
wprawnym, precyzyjnym ruchem blok nabierał kształtu i przeobrażał się w głowę,
a potem twarz o łagodnych rysach, zaokrąglonych policzkach i małych ustach.
–
Co teraz? – zapytałem mimowolnie, kiedy skończył i popatrzył z uwagą na swe
dzieło.
–
Teraz ją pomaluję.
–
Nie zrobisz najpierw reszty ciała?
–
Zawsze zaczynam od głowy.
–
Dlaczego?
Oderwał
swoje jedyne oko od lalczynej twarzy i popatrzył na mnie,
–
Głowa jest najważniejsza. Tam kryją się myśli i poglądy. Właściwie można by
rzec, że to w głowie znajduje się nasze serce.
–
To bez sensu.
Mężczyzna
nie odpowiedział, tylko z uśmiechem powrócił do swojej pracy.
*
Następnego
dnia znowu poszedłem do lalkarza. Po raz kolejny skręciłem w lewo, a obsadzona klonami
ścieżka zaprowadziła mnie do fioletowego domku na skraju lasu. Kiedy otwierałem
drzwi, dzwonek przywitał mnie inaczej niż ostatnio. Tym razem brzmiał cieplej i
łagodniej, jak uderzone wprawnymi palcami klawisze pianina.
–
Witaj – odezwał się lalkarz. Zabawka, którą wczoraj rzeźbił, siedziała na
ladzie. Jej nogi zwisały ze stołu, jakby za chwilę miała z niego zeskoczyć albo
zamachać nimi niczym mała, zniecierpliwiona dziewczynka. Była naga, a jej głowa
pozbawiona włosów.
Mężczyzna
rozłożył na stole kilka kawałków tkaniny, igłę, nici i nożyce.
–
Będziesz szył dla niej ubranie? – zapytałem od razu.
–
Zgadza się – sięgnął po bawełniany, błękitny materiał w białe groszki. Obracał
go przez chwilę w dłoniach, jakby zastanawiał się, co powinien z nim zrobić.
Zauważyłem,
że koło lady ustawiono stołek. Usiadłem na nim i wbiłem wzrok w mężczyznę,
który spokojnie ciął materiał.
–
Dlaczego to robisz?
–
Co masz na myśli?
–
Lalki – niecierpliwiłem się. – Czemu robisz lalki?
Zaśmiał
się cicho.
–
To mój zawód.
Ta
odpowiedź nie była dla mnie w żadnym stopniu satysfakcjonująca.
–
Moja mama nie lubi swojego zawodu, ale ty lubisz robić te lalki.
–
Wybranie satysfakcjonującej pracy to klucz do sukcesu. Spędzam życie dokładnie
tak, jak kiedyś komuś obiecałem.
–
Komu?
Odłożył
materiał, wsparł dłonie pod brodą i spojrzał na mnie.
–Ciekawski
z ciebie dzieciak.Nie ważne komu, ważne, że obiecałem. – Przechylił głowę. –
Kiedy składamy jakąś obietnicę, powinna być dla nas święta. Zwłaszcza, kiedy ta
obietnica jest równocześnie pożegnaniem.
Znowu
go nie zrozumiałem, ale lalkarz tylko uśmiechnął się szerzej i powrócił do
pracy. Po kilkunastu minutach, spojrzał na wiszący na przegubie dłoni,
kieszonkowy zegarek.
–
Masz ochotę na ciastko? – spytał, tak samo jak wczoraj.
Kiwnąłem
głową. Mężczyzna wziął jedno i poczęstował mnie.
–
Masz rodzinę? – spytałem z pełną buzią.
–
Owszem.Moja żona wyruszyła w długą i daleką podróż.
–Podróż?
Dokąd? – otrzepałem dłonie z okruszków ciastka.
–
Do miejsca, do którego i ja kiedyś odejdę.
–
Czy to daleko? –drążyłem, podparłszy brodę na złączonych dłoniach.
–
Bardzo. Ty też tam kiedyś pojedziesz. Twoi rodzice, sąsiedzi i przyjaciele. W
którymś momencie każdy będzie musiał tam wyruszyć.
Odłożył
słoiczek do szafki i sięgnął po ukończoną prawie sukienkę.
–
To miłe miejsce? Czy twoja żona mówiła ci coś o nim?
–
Niestety, stamtąd nie da się wysłać wiadomości. Ale zanim jakaś osoba tam
pojedzie, można pożegnać się z nią i wyprawić ją w podróż. To niełatwa praca,
ale potrzebna. Ja też kiedyś się nią trudniłem.
–
Kim byłeś?
Lalkarz
milczał chwilę, skupiając się na wbiciu igły w niebieski materiał.
–
Grabarzem – powiedział.
*
–
Miło cię znów widzieć – powitał mnie kolejnego popołudnia.
–
Dowiedziałem się, kim jest grabarz – oświadczyłem.
Tym
razem mężczyzna przesuwał w dłoni pasma kanakelonu. Sztuczne włosy miały
cudowną, złotą barwę i układały się falami.
–
Doprawdy? – zapytał.
Oparłem
dłonie na ladzie.
–
Mama powiedziała, że to ludzie, którzy zakopują innych w ziemi.
–
Mówiła coś jeszcze?
–
Tak. Że są dziwni i podejrzani.
–Podejrzani?
– Uniósł brew.– Nie mogę się z tym zgodzić. Grabarz to najuczciwszy zawód
świata.
–
Dlaczego? – zapytałem.
Lalkarz
uśmiechnął się, powoli i z namysłem.
–
Ludzie mawiają, że na świecie są tylko dwie pewne rzeczy: podatki i śmierć –
powiedział, przyglądając się z namysłem złocistym pasmom – A ponieważ podatnicy
oszukują, chociaż grabarze muszą być uczciwi.
Wzruszyłem
ramionami, a mężczyzna sięgnął po siedzącą na ladzie lalkę. Zamoczył pędzel w
płynnym kleju i pociągnął nim drewnianą, pozbawioną włosów głowę.Zająłem swoje
miejsce na stołku, przyglądając się, jak mocuje pojedyncze, złociste pasma.
–
Skąd masz te wszystkie materiały? – zapytałem.
–
Moja żona miała ich mnóstwo.
–
Dała ci je, zanim wyruszyła w podróż?
–
Tak. – uśmiechnął się, jakby przypomniało mu się coś zabawnego. – Dokładnie
tak.
Później
tego dnia lalkarz znów wyjął słoiczek z ciastkami. Jedliśmy po jednym,
przyglądając się ukończonej już lalce.
–
Czy mógłbyś postawić ją na półce? – zapytał.
Kiwnąłem
głową. Poderwałem się ze stołka i ostrożnie wziąłem zabawkę do rąk. Omiotłem wzrokiem
półki i witrynę; w końcu podszedłem do witrażowego okna i posadziłem lalkę na
parapecie. Promienie wpadały do środka, tańcząc na okrągłej, drewnianej twarzy
*
–
Chciałbym ci coś pokazać.
Nachyliłem
się ciekawie nad ladą. Spotkania z lalkarzem stały się dla mnie naturalną i
oczywistą częścią dnia. Skręcanie w lewo stanowiło ważny element trasy, a nie
zboczenie z niej.
–
Co takiego? – zapytałem.
Schylił
się pod stół i wyciągnął spod niego potężną, drewnianą skrzynię. Kiedy ją przesuwał,
pozostawiała w deskach podłogi długie, cienkie rysy.
–
Zanim ją otworzę, muszę wiedzieć, czy dochowasz tajemnicy.
–
Oczywiście, że dochowam!
–Cieszę
się. To musi pozostać między nami.
Klucz
do ciężkiego, metalowego zamka wisiał na szyi lalkarza, ukryty pod jego fantastycznym
strojem cyrkowca. Był zrobiony z metalu, ozdobiony misternymi wzorami.
–
Chodź tutaj – zachęcił mnie mężczyzna, wskazując miejsce obok siebie.
Po
raz pierwszy przekroczyłem magiczną barierę między ladą a resztą sklepu. Z tej
perspektywy wszystko wyglądało inaczej.Lalkarz wsunął klucz do zamka, a potem
podniósł z wysiłkiem wieko. Moim oczom ukazała się lalka.
Nigdy
wcześniej takiej nie widziałem. Naga i łysa, miała już wielkie oczy namalowane
intensywnie niebieską farbą i różowe, wygięte w półuśmiechu usta. Wyglądała na
rozmarzoną, jakby śniła na jawie jakiś przepiękny sen. Nawet kiedy leżała
zwinięta w skrzyni, ewidentnie dorównywała mi rozmiarem.Lalkarz delikatnie
złapał ją w talii i wydobył na zewnątrz. Gdy posadził figurę na brzegu skrzyni,
wyciągnąłem do niej rękę i splotłem własne, ludzkie palce z drewnianymi. Zginały
się, zupełnie jakby osadzono jena stawach i kościach; poruszały się również
kolana, głowa i stopy.
–
Gdybym przywiązał do niej sznurki, chodziłaby zupełnie jak człowiek – odezwał
się lalkarz, głaszcząc ją po nagiej głowie. – Pracuję nad nią już bardzo długo.
–
Jak długo?
–
Od roku, pięciu miesięcy i dwudziestu czterech dni.
–
Czemu nie powiesz po prostu, że od półtora roku? – zmarszczyłem brwi,
potrząsając lalczyną dłonią.
–
Jestem człowiekiem, który ceni sobie precyzję.
–
To pewnie potrzebne – wzruszyłem ramionami – kiedy robi się lalki.
–
Zapewne.
Później
tego dnia jedliśmy ciastka, a lalkarz opowiadał mi o etapach robienia niezwykłej
zabawki. Była naprawdę śliczna.
–
Nie wolisz skupić się tylko na tej jednej lalce? – zapytałem – Miałbyś więcej
czasu i szybciej byś ją skończył.
–
Mam wystarczająco dużo czasu. Nie potrzebuję go ani więcej, ani mniej.
*
Następnego
dnia zauważyłem, że liście klonów stają się coraz bardziej pomarańczowe.Patrząc
na nie zastanawiałem się kiedy całkowicie uschną, spadną i przykryją marznącą
na wietrze trawę.
Poprawiłem
okropny, drapiący szal, który kazała mi wkładać mama i skręciłem w lewo.Tym
razem dzwonek zabrzmiał niespokojnie i świszcząco, jakby zamknięto w jego
wnętrzu podmuch jesiennego wiatru. Lalkarz strugał nową zabawkę – przygotował
już dla niej czerwoną sukienkę i pukle kruczoczarnych, poskręcanych spiralnie
włosów. Z bezbrzeżnym zdumieniem stwierdziłem, że tym razem wykonał już całe
ciało i połączył je z głową pozbawioną twarzy.
–
Myślałem, że głowa jest najważniejsza – powiedziałem. Usiadłem na stołku,
przyglądając się jak mężczyzna od niechcenia modeluje drewniane policzki.
–
Bo tak jest.
–
Więc czemu zrobiłeś ją na końcu?
–
Lubię czasem wprowadzić drobne zmiany.
Nie
tylko sposób robienia lalki zaskoczył mnie tego popołudnia. Uśmiech lalkarza
był inny niż zazwyczaj – mniej ironiczny, melancholijny i przepełniony jakimś
odległym smutkiem.
–
Będziesz dziś pracować nad tamtą? – zapytałem, wskazując palcem na usadowioną w
kącie figurę. Siedziała na skrzyni, oparta o ścianę. Miała już włosy i właściwie
brakowało jej tylko ubrania.
–
Zapewne tak. – Podniósł wzrok, ale nie odłożył narzędzi. – Mogę zapytać cię o
opinię?
To
zupełnie zbiło mnie z tropu. Kiwnąłem powoli głową. Mężczyzna uniósł rękę i
wycelował we mnie nożykiem do drewna.
–
Żałujesz czegoś w swoim życiu?
–
Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Jedynym, co przychodziło mi na
myśl, był stłuczony wczoraj wazon, o który mama się gniewała. Z jakiegoś powodu
miałem jednak wrażenie, że lalkarzowi chodziło o coś innego.– A ty czegoś
żałujesz?
–
Niczego.
–
Niczego?– Zmarszczyłem brwi.
–Oczywiście,
podjąłem kilka złych decyzji. Ale nie mogę powiedzieć o sobie, że żałuję. Ty
też nie żałuj.
–
Dlaczego?
–
Przeszłości nie da się zmienić. Możemy jednak kształtować przyszłość. Ale nigdy
nie osiągniesz tego, rozpamiętując dawne błędy, z którymi i tak już niczego z
nie zrobisz – przyłożył nożyk do policzka lalki i powrócił do pracy – Poza tym
– dodał ciszej – żal może wpędzić cię w nadmierne poczucie winy. A przez to
pokazałbyś innym, że dałeś się pokonać.
Nie
wiedziałem, co odpowiedzieć, więc wbiłem wzrok w ladę. Nie rozumiałem, jak
mógłbym poddać się żałując tego, że rozbiłem tamten wazon.
Lalkarz
patrzył przez chwilę na lalkę, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. W końcu
przytknął ostrze do miejsca, w którym drewniana głowa zazębiała się z szyją.
Zrobił nacięcie i jednym ruchem oderwał ją od reszty drewnianego ciała; podskoczyłem
na swoim miejscu, patrząc, jak toczy się po stole.
–
Czemu to zrobiłeś? – zapytałem.
–
Zniszczyłem tę lalkę – popatrzył na mnie swoim jedynym okiem – ale jej nie
pokonałem.
–
Nie rozumiem.
–
To, że oderwałem jej głowę nie znaczy, że ona się poddała. Gdyby przybiegła do
mnie i powiedziała: „Proszę cię, oderwij mi ją”, to byłby oczywisty przejaw
tego, że została pokonana. Jednak ta lalka nie miała wpływu na to, że ktoś
większy i silniejszy po prostu ją zniszczył. To było od niej niezależne.
Dlatego nie możemy mówić o pokonaniu jej.
–
Lalki nie mogłyby do ciebie przyjść i cię o to poprosić – zaprotestowałem.– Są
z drewna albo porcelany i nie mają głosu.
Lalkarz
oderwał ode mnie wzrok i złapał w palce miniaturową głowę. Zrobił to
delikatnie, niemal z czułością. Przyłożył ją do nagiej, sterczącej smutno szyi.
–
Ale ludzie – oświadczył – mają głos.
*
Dni
stawały się coraz chłodniejsze; gruba warstwa chmur ciągnęła się po niebie,
zakrywając nawet najmniejszy skrawek błękitu. Owinąłem się szczelnie swoim
nieszczęsnym szalem, skręciłem w lewo i puściłem się biegiem. Ciężkie i
wilgotne powietrze zwiastowało nieuchronną ulewę.
Kiedy
wpadłem do sklepu, lalkarz szył sukienkę. Przygotował znacznie więcej materiału
niż na poprzednie stroje. Na stole piętrzyły się igły, nici, stos kremowej
tkaniny i koronek we wszystkich możliwych rozmiarach.
–
To jedwab. Najlepszy, jaki mam – odezwał się, nie przerywając pracy.
Zająłem
swoje stałe miejsce. Mężczyzna popracował chwilę, ale nie przychodziło mu to z
taką lekkością jak zazwyczaj. Pomylił się kilka razy i musiał zaczynać od nowa.
Patrzyłem na to z niepokojem. Zaobserwowałem, że w pewnym momencie zaczęły
drżeć mu dłonie.
–
Możemy zjemy ciastko? – zaproponowałem.
Spojrzał
na mnie zdziwiony.
–
Jeszcze nie pora – zerknął na zegarek.
–
Mówiłeś, że lubisz wprowadzić czasem drobne zmiany.
Przez
chwilę patrzył na mnie, zupełnie zbity z tropu. Po chwili uśmiechnął się jednak
w swój stały, bezpieczny sposób.
–
Naprawdę szybko się uczysz. Ale chyba na razie podziękuję za ciastka. Zamiast
tego odpocznę chwilę – odłożył materiał na stół i oparł się wygodnie na krześle
– Zajmiesz się chwilę sobą? Możesz iść do domu albo uporządkować lalki, jeżeli
masz ochotę.
Kiwnąłem
głową i zsunąłem się ze stołka. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wszystko było
ułożone dokładnie tak, jak pierwszego dnia. Jedna z najnowszych lalek – ta,
której tworzeniu towarzyszyłem – wciąż siedziała spokojnie na parapecie.
–
Nie wiem, czy trzeba coś zmieniać – odezwałem się.
Lalkarz
nie odpowiedział, wiec odwróciłem się do niego. Siedział na krześle, a głowa
opadała mu na pierś. Zdziwiłem się, że mężczyzna usnął tak szybko. Z drugiej
strony, drzemka na pewno mu się należała. Wciąż pracował, zapewne niewiele też
jadł. Postanowiłem go nie budzić.
Usiadłem
na stołku, ale jak to często zdarza się w przypadku dzieci, nuda szybko zaczęła
mi doskwierać. Pokręciłem się po sklepie, wsunąłem za ladę, popatrzyłem chwilę
na siedzącą na skrzyni lalkę. Kiedy wszystkie pomysły mi się skończyły,
zrezygnowany oparłem się o ścianę.Poczułem pod plecami coś okrągłego i
metalowego. Obróciłem się; odgarnąłem ręką spływające z sufitu, barwne kaskady
jakiegoś materiału i w tej samej chwili zamarłem. Tkaniny ukrywały drewniane
drzwi z pozłacaną gałką, bogato zdobioną wyrzeźbionymi ręcznie wzorami.
Czułem,
że nie powinienem tam wchodzić. Gdyby lalkarz chciał pokazać mi swój sekretny
pokój, zrobiłby to – tak samo, jak ukrytą w skrzyni lalkę. Obejrzałem się niepewnie.
Mężczyzna nadal spał, a jego klatka piersiowa poruszała się wraz z płytkimi
oddechami.
„Tylko
sprawdzę, czy są zamknięte”, myślałem gorączkowo. „Tylko sprawdzę. Zapewne
lalkarz zabezpieczył je kluczem, jak ciastka i skrzynię”.Wziąłem głęboki wdech,
położyłem dłoń na klamce i przekręciłem ją. Drzwi podskoczyły lekko i od razu się
otworzyły, skrzypiąc cicho.
Czułem,
że to, co zamierzam zrobić jest złe, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Najciszej
jak potrafiłem, wsunąłem się do zatopionego w półmroku pomieszczenia. Nieduże okno
wpuszczało nieco słabego, dziennego światła. Jedyne umeblowanie pokoju stanowiło
zasłane kocem łóżko, stolik i wysoka szafa.
Podszedłem
bliżej. Na stole leżała książka, a obok niej niewielkich rozmiarów, drewniane
pudełko. Przesunąłem opuszkami palców po okładce. Wytężyłem wzrok, próbując
odczytać zapisany na niej tytuł. „Domowe rękodzieła – Szkoła Robienia Lalek”,
głosił napis. Byłem ciekaw, czy to z tej książki lalkarz czerpał swoją wiedzę.
Zważyłem tomik w dłoni; był niewielki i raczej nie mógł w sobie pomieścić tego
wszystkiego, co potrafił mężczyzna. Dla pewności zajrzałem do środka.
Przerzucając strony natknąłem się na wsuniętą luzem fotografii. Przysunąłem ją
do prostokątnego okna, usiłując rozpoznać uchwyconą w ruchu postać.
Dziewczyna
ze zdjęcia miała długie, jasnobrązowe włosy sięgające ramion i uroczy uśmiech.
Spoglądała w obiektyw dużymi, błękitnymi oczami. Im dłużej się jej
przyglądałem, tym więcej dostrzegałem w niej podobieństw do lalki, nad którą
tak długo pracował mój towarzysz. Odłożyłem książkę i fotografię na stół, by
sięgnąć po pudełko. Delikatnie uniosłem wieczko, a pokój napełnił się cudowną,
łagodną melodią.Była przepiękna; smutna i delikatna, przepełniona jakąś odległą
tęsknotą.
–
Pozytywka – szepnąłem sam do siebie
Wewnątrz pudełka
kręciła się maleńka baletnica, przebrana w białą, lekką jak piórko sukienkę,
marszczącą się przy każdym obrocie. Pogłaskałem jej miniaturową twarz.
–
Nie przypominam sobie, żebym pozwolił ci tu wchodzić.
Odwróciłem
się gwałtownie. Lalkarz po raz pierwszy się nie uśmiechał. Patrzył ponuro, a
brew nad jego jedynym okiem uniosła się niebezpiecznie. Moje dłonie zastygły na
pozytywce.
–
To twoja żona? – zapytałem cicho.
Nie
odpowiedział. Podszedł bliżej i nachylił się nad pudełkiem. Przesunął kciukiem
po kręcącej się w środku figurce.
–
To tylko wspomnienie. Nigdy nie dorówna temu, co było żywe, jasne i prawdziwe.
Patrzyłem
na niego otwartymi szeroko oczami. Lalkarz, z nieokreślonym wyrazem twarzy,
spoglądał na baletnicę. Dałbym wiele żeby odgadnąć, o czym wtedy myślał. Jednak
on jednym ruchem zamknął pozytywkę i wyjął ją z moich dłoni. Ustawił pudełko na
szafie, natomiast zdjęcie wsunął do książki i zabrał ze sobą. Ruszył w kierunku
drzwi, lecz zatrzymał się w progu.
–
Masz ochotę na ciastko? – zapytał.
Kompletnie
zaskoczony, kiwnąłem niepewnie głową.
Kiedy
tamtego popołudnia wracałem do domu, lunął okropny deszcz. Nie wziąłem kurtki –
miałem tylko ten nieszczęsny, drapiący szalik. Lalkarz podarował mi swój
zapasowy płaszcz. Na odchodnym dodał, abym lepiej nie przychodził do niego
jutro i zamiast tego poleżał w łóżku.Los jednak chciał inaczej; zachorowałem i siedziałem w
domu aż do wtorku.Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo dłużył mi się ten
czas.
W
środę po szkole pobiegłem prosto do sklepu. Liście klonów zrobiły się zupełnie
pomarańczowe i nieśpiesznie, jeden po drugim, opadały na ziemię. Wpadłem do
sklepu jak burza. Z jakiegoś powodu dzwonek milczał, kiedy przekraczałem próg,
wtedy jednak nie zwróciłem na to większej uwagi.
Lalkarz
siedział za ladą. Podpierał brodę drżącymi nieznacznie dłońmi. Podniósł na mnie
swoje jedyne oko i uśmiechnął się.
–
Witaj.
–
Dzień dobry – odparłem niepewnie – Czy wszystko…
–
W najlepszym porządku. Wiem, że to nie pora, ale czy masz ochotę na ciastko?
Kiwnąłem
głową. Mężczyzna schylił się z wysiłkiem i wydobył z szafki słoiczek.
Wyciągnąłem rękę i spostrzegłem, że zostały tylko dwa ciastka: jedno dla mnie i
jedno dla niego.
–
Nie ma ich więcej? Skończyły się? – zapytałem, nadgryzając swoje.
–
Nie będziemy już ich potrzebować.
Mężczyzna
jadł bardzo powoli, rozkoszując się każdym kęsem. Kiedy skończył, spojrzał na
mnie uważnie i zaśmiał się cicho. Wyciągnął rękę.
–
Czy mógłbyś mi pomóc? Trochę to niezręczne, ale… nie ma innego wyjścia –
potrząsnął głową.–Czasem trzeba poprosić kogoś o pomoc. To żadna ujma dla
człowieka. Pamiętaj o tym.
Obszedłem
ladę i wziąłem go pod ramię. Lalkarz odsunął płachty materiału i otworzył drzwi.
Razem weszliśmy do środka; pomogłem mu dojść do łóżka a on usiadł na jego
brzegu. Zauważyłem, że oddycha ciężko.
–
Odpocznę chwilę – powiedział. – Czy mógłbyś w tym czasie przynieść mi lalkę?
Kiwnąłem
głową i wybiegłem z pomieszczenia. Nie musiał mówić nic więcej – doskonale
wiedziałem, o którą mu chodzi. Podniosłem ze skrzyni gotową już, ubraną w
sukienkę drewnianą postać i posadziłem w nogach łóżka. Mężczyzna zdążył się
położyć, głowę oparł o poduszkę. Uśmiechnął się nieznacznie, widząc lalkę.
Po
chwili wyciągnął do mnie swoją chudą, ale zręczną dłoń. Dopiero z bliska dostrzegłem
drobne blizny powstałe po nacięciach nożem do drewna. Teraz, kiedy leżał i
oddychał niespokojnie, jego twarz nie wyglądała już tak młodo. Wydawało się,
jakby nagle przybyło mu lat. Z namysłem odgarnął włosy z czoła, odsłaniając
bandaże. Opatrunek otaczał miejsce, w którym powinno znajdować się oko. Powoli
przesunął po nim kciukiem.
–
Próbowali mnie pokonać, ale tylko mnie zniszczyli – powiedział cicho – Mogli mi
ją zabrać… Mogli zadać mi
niezmierzoną ilość bólu… Mogli nawet pozbawić mnie oka… Ale nie mogli mnie
pokonać.
Patrzyłem
na niego zaniepokojony.
–
Jej też nie pokonali. – Spojrzał na lalkę, lecz myślami był gdzie indziej. –
Zanim odeszła, prosiła mnie, bym nie przestawał. Powiedziała, że jeśli i ja
umrę, stracimy wszystko, a oni wygrają. Dlatego zdecydowałem się przeżyć i
dokończyć to, co razem zaczęliśmy.
–
W ten sposób nie poddałeś się? – zapytałem nieśmiało.
–
Tak – szepnął.– To jest najważniejsze. Moje pożegnanie z nią, moja obietnica…
Oto, po co żyłem bez niej tyle czasu. Jednak jestem chory. Dlatego cieszę się,
że ukończyłem wszystko przed odejściem.
–
Czy mogę cokolwiek dla ciebie zrobić?
Zacisnął
dłoń ma mojej ręce.
–
Co możesz zrobić? – zaśmiał się cicho, z wysiłkiem – Żyj jak najlepiej. Śmiej
się jak najczęściej i płacz, kiedy tego potrzebujesz. To jedyna powinność
człowieka.
–
Zapamiętam – szepnąłem.
Lalkarz
spojrzał na mnie uważnie i na jego twarzy znów pojawił się ten leniwy,
ironiczny uśmiech, którym witał mnie każdego dnia.
–
Chciałbym ci coś jeszcze powiedzieć, chłopcze. To wielki sekret. Musisz go
dochować, dobrze?
Kiwnąłem
głową. Nachyliłem się nad nim, a on z trudem podniósł głowę znad oparcia.
–„Człowieka
można zniszczyć” – szepnął – „Ale nie pokonać”[1]
Puścił
moją dłoń i oparł się z powrotem na poduszce. Jego oko nie zamknęło się, ale
pozostałe otwarte i nieruchome. Dopiero po kilku minutach zorientowałem się, że
lalkarz wyruszył w swoją podróż.
***
Wspominając
dzieciństwo, odnoszę nieodparte wrażenie, że moja przygoda była tylko snem;
utraconym marzeniem, za którym nie przestałem gonić nawet jako dorosły. Jeszcze
wiele razy skręcałem w lewo, mijałem zepsute latarnie, stare ławki i wysokie
drzewa, lecz w domku w głębi lasu zastałem tylko robotników. Mówili, że ktoś
kupił sklep i postanowił go wyremontować. Później przerobiono go na zakład
pogrzebowy, który zresztą zajął się pochówkiem mojego ojca.
Co
jakiś czas zachodzę tam, tchnięty przypływem wspomnień albo po kiedy muszę
pomyśleć. Zaglądam wtedy do środka i patrzę na znajomą ladę – jeden z dwóch
elementów, które pozostawiono w spokoju podczas remontu. Drugim z nich jest
lalka, siedząca na parapecie koło witrażowego okna. Padają na nią te same
promienie co kiedyś, i tak samo mienią się feerią barw na jej jasnej,
drewnianej twarzy.
Nigdy
nie dowiedziałem się, co tak naprawdę uczyniono lalkarzowi. W jaki sposób
usiłowano go zniszczyć. Jedyne, co mi po nim pozostało to wspomnienia naszych
rozmów. I jednostajna melodia wygrywana przez pozytywkę, która wraca do mnie w
najmniej oczekiwanych momentach. Wygląda na to, że tak już pozostanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz