Przedstawiamy wam opowiadanie Agaty Gajewskiej ,,Tylko się obudź". Serdecznie zapraszamy do czytania o raz pozostawienia później swoich wrażeń po przeczytaniu!
~ ~ ~
Oczywiście można się
było tego spodziewać. Opóźniony. Na szczęście nie godzinę, tak
jak tydzień temu, ale piętnaście minut. Jazda pociągami ma swoje
plusy i minusy. Największym plusem jest oczywiście cena. Nie
wypłaciłabym się, gdybym miała codziennie dojeżdżać do pracy.
Marciniak Holding Company jest oddalona od mojej miejscowości 30
kilometrów. Opłaty za benzynę zabrałyby mi połowę, i tak już
marnej, pensji. Dodatkowo na drogach są korki. Godziny szczytu-
godzina siódma do dziewiątej i w południe - piętnasta do
siedemnastej, pokrywałyby się z moimi dojazdami. Na torach nie ma
natomiast żadnych korków. Oczywiście zdarzają się pewne wypadki.
Samobójcy i te sprawy. Czasem jest mi przykro z ich powodu. Nie znam
ich, ale ich życie musiało być pełne bólu, który ich
naprowadził na taką drogę. A właściwie tory.
Zaletą jazdy
publicznymi środkami transportu jest to, że mogę pogadać sobie ze
starymi znajomymi. Kiedyś, przed poznaniem mojego obecnego partnera
Raya, spotykaliśmy się w każdy weekend, rozmawialiśmy, śmialiśmy
się. Tak jak za starych licealnych czasów.
Raya spotkałam przez
przypadek. Babcia bardzo chciała znaleźć mi męża. Według niej
dwadzieścia trzy lata to wiek idealny na małżeństwo. Często
napomykała złośliwie, że podczas partii brydża, w który grała
ze swoimi przyjaciółkami, padały pytania, czy nie jestem lesbijką.
Większość wnuczek tych zrzędliwych bab powychodziło już za mąż,
a ja zostałam obwołana starą panną Stainsonvillage. Na szczęście,
tak się złożyło, że do koleżanki buni przyjechał jej wnuk-
również wolny strzelec. Podobno niezła partia- bogaty prawnik,
mieszkający w mieście. Nie narzekałam na życie na wsi, ale w
głębi serca, każda z mieszkających tu panien, marzy o księciu na
białym koniu. Najlepiej z wypchanym portfelem i dużym mieszkaniem w
rozwiniętej aglomeracji miejskiej. Przyjemność poznania tego
dżentelmena przypadła właśnie mi. Z plotek, które „przypadkiem”
i „niezamierzenie” podsłuchałam, wydawał się miłym i
szarmanckim chłopakiem, zgodziłam się więc na spotkanie, aby to
sprawdzić. Zaczęło się obiecująco. Podjechał BMW. Przyniósł
bukiet kwiatów, które zasłaniały mu całą twarz. I bardzo
dobrze, że zasłaniały, bo nie był zbyt urodziwy... Spodziewałam
się nieziemsko pięknego, opalonego i muskularnego mężczyzny, a
przede mną stał łysiejący już laluś z nadwagą w kamizelce w
kratę. Na jego widok wzięłam dziesięć głębokich oddechów i
policzyłam do dwudziestu zanim zdołałam wydukać „dziękuję”.
Bob, bo tak się
nazywał ów przystojniak, zabrał mnie do ekskluzywnej restauracji.
Plus dla niego, nie powiem. Nie żebym go brała pod uwagę, ale
przynajmniej zadbał, abym nie wyszła głodna z tej zapowiadającej
się beznadziejnie randki. Weszliśmy do pięknej sali, kelner od
razu zaprowadził nas do zarezerwowanego stolika i poinformował o
organizowanej dzisiejszej nocy zabawie w rytmie tańców
latynoamerykańskich. Super! Przynajmniej na parkiecie się zabawię!
Zerknięcie w kartę
pozwoliło mi ocenić grubość portfela Boba. Ceny były
zniewalające. Postanowiłam podziękować babci chociaż za to, że
umówiła mnie z facetem, który kupi mi dużo pysznego jedzenia.
Uznałam, że jak randka to randka, chciałam ocenić jego
szczodrość. Zamówiłam więc jedne z droższych dań plus deser
lodowy. Wiedziałam, że nie pochłonę wszystkiego, ale sądząc po
wielkości brzucha Boba mogłam liczyć na niego w kwestii zjedzenia
moich porcji.
Na początku było
całkiem miło. Gawędziliśmy sobie o zainteresowaniach, pracy.
Dowiedziałam się, że Bob jest prawnikiem, lubi polować na kaczki
z kolegami z wojska oraz porządnie zjeść (nie musiał tego mówić).
Miał mieszkanie - 90 metrów kwadratowych. Powiedział to na
początku naszej rozmowy, więc chyba myślał, że tym mnie
przekupi. Ja nie jestem jednak taka łatwa.
Co dziesięć minut
zerkałam na zegarek, lecz czas jakby stanął w miejscu. Bob nawijał
o swoich sukcesach zawodowych, a ja pochłaniałam drinki jeden za
drugim, aby zapomnieć z kim tutaj siedzę i jak beznadziejnie się
czuję. Po piątej kolejce z głośników zaczęła płynąć
cichutka muzyka, a jakiś głos obwieścił, że za dziesięć minut
w sąsiedniej sali będzie można przyłączyć się do zabawy
tanecznej. Aby uczcić tą wybawiającą mnie z opresji informację
wypiłam jeszcze dwa kieliszki. Mój towarzysz chyba nie zauważał,
że praktycznie go nie słucham, a jedynie kiwam głową i mruczę
„ciekawe” albo „super”. Te dziesięć minut ciągnęło się
i ciągnęło, ale w końcu usłyszałam energiczne rytmy muzyki i
prawie wyskoczyłam z krzesła.
-Tańczysz?- Spytał
niepewnie Bob. Pewnie myślał, że jego monologi mnie zauroczyły i
ma u mnie szanse. Nie chciałam go pogrążać, nic z tych rzeczy.
Pomyślałam, że szybciej od niego ucieknę tam, na parkiecie.
-Tak! To super
zabawa!- I nawet nie czekając na jego odpowiedź, pobiegłam do
sąsiedniej sali.
Od razu uderzył mnie
zapach potu i alkoholu. Szumiało mi w głowie- sama też nie wypiłam
mało. Wtedy jednak nie przejmowałam się tym, mając nadzieję, że
tańcząc i skacząc zapomnę o fatalnej randce, babci, która
oczekuje, że wrócę z pierścionkiem zaręczynowym lub nawet
obrączką. Wkroczyłam na parkiet i zaczęłam tańczyć z
przypadkowym mężczyzną. Byłoby nawet fajnie, gdyby jego ręce tak
często nie zjeżdżały na moja pupę. Po paru piosenkach
wyprowadził mnie z sali na dwór. Odpowiem na wasze domysły- nie,
to nie był Ray. Wkroczył pięć minut później jak ten obleśny
typ chciał wepchnąć mi język do ust. Po lekcji jaką mu dał, na
pewno na długo daruje sobie wykorzystywanie pijanych dziewczyn.
Byłam cała
roztrzęsiona, chyba nawet płakałam. Co więcej pan prawnik
zniknął, nie było jego samochodu, pewnie nie mogąc mnie znaleźć,
odjechał. Mój obrońca zawiózł mnie do domu i zostawił swój
numer telefonów, gdybym miała jakieś problemy. To było miłe z
jego strony, lecz nie miałam nawet zamiaru dzwonić. Następnego
dnia, gdy byłam już bardziej świadoma, co się wokół mnie
dzieje, mama powiedziała mi, że wczoraj był u nas Bob. Oznajmił,
że nie ma zamiaru utrzymywać naszej znajomości i prosił abym do
niego nie dzwoniła. Tak jakbym miała zamiar. .
Moje życie po tym
fatalnym wieczorze wróciło do normy. Babcia pokazywała mi zdjęcia
kuzynów jej przyjaciółek, a po miesiącu nawet i kuzynek! Wszystko
zmieniło się jednak, gdy moja przyjaciółka Katy, zaprosiła mnie
na imprezę urodzinową. Zapowiadało się niewinnie. Zabawa w
miejskim pubie w gronie najbliższych przyjaciół, pisało w
zaproszeniu. Gdy zjawiłam się na miejscu, myślałam, że pomyliłam
lokale. Była tam chyba połowa uczniów z naszego rocznika, czyli co
najmniej sto osób. Lubiłam się bawić, ale po ostatnim zajściu
czułam się niepewnie. Po około dwóch godzinach, chcąc odpocząć
od zgiełku i muzyki, wybrałam się na spacer. Po drodze minęłam
tak zwane „miejsce schadzek”. Za czasów liceum często lądowałam
tutaj z moim byłym- Lukiem. Słysząc dźwięki namiętnych
pocałunków postanowiłam przyśpieszyć i nawet nie zerkać w
tamtym kierunku.
-Mmmm... Ładne
majteczki, kocie...- Usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się w
tamtym kierunku i zobaczyłam Raya, mojego wybawcę sprzed miesiąca.
Chyba wyczuł, że jest podglądany, bo poniósł wzrok. Nasze oczy
się spotkały. Poczułam się dziwnie. Nie chciałam go oglądać z
inną. Nie miałam z nim kontaktu od czasu naszego pierwszego
spotkania, ale muszę przyznać, że mi się spodobał i od czasu do
czasu o nim myślałam. A tu nagle zastaję go „na gorącym
uczynku”. Nie chciałam wyjść na podglądaczkę, więc bąknęłam
przeprosiny i pobiegłam dalej. Nie uszłam stu metrów, gdy ktoś
złapał mnie za rękę. W pierwszym momencie przestraszyłam się -
samotna, bezbronna kobieta w ciemnym lesie - to nie wróży niczego
dobrego. Był to jednak on - Ray.
-Hej...- Był trochę
zmieszany, ale powiedział to z najbardziej szarmanckim uśmiechem
jaki kiedykolwiek widziałam.- Sara, tak? Poznaliśmy się na
imprezie, a raczej po prostu odwiozłem cię do domu. Co tam?
-Przepraszam, że
eee... wam przeszkodziłam. Wybrałam się, żeby zaczerpnąć
świeżego powietrza. Alkohol mi szkodzi, jak chyba sam zauważyłeś
miesiąc temu. To twoja dziewczyna?
Sama nie wiedziałam,
kiedy to pytanie wyszło mi z ust. Nie chciałam go zadać, wyszłam
na idiotkę.
-Eee... Nie... To
tylko hmmm... znajoma... Jesteś sama? - To pytanie brzmiało chyba
jeszcze gorzej niż „czy ta laska, z którą się lizałeś, to
twoja dziewczyną?”. Wyczułam, że się mną zainteresował, więc
zaproponowałam, żebyśmy wrócili do pubu i tam na spokojnie
porozmawiali. Tak narodziła się nasza znajomość, a z czasem
związek. Od tamtego zdarzenia minął prawie rok. Jesteśmy ze sobą
już dziesięć miesięcy.
Babcia zaczęła się
wypytywać o ślub i dzieci. Wcześniej nigdy o tym nie myślałam,
ale czułam, że to właściwy człowiek i chcę z nim spędzić
resztę życia. Ray jednak nie był gotowy na takie wyznania. Szukał
stałego związku, ale nie chciał zobowiązań. Ślub jeszcze by
przeżył, ale dzieci? Nie był na to gotowy.
Te sprawy po pewnym
czasie zaczęły powodować spięcia między nami. Babcia napierała.
Jego rodzina również tego chciała. I ja po pewnym czasie
zapragnęłam obudzić się tego wyjątkowego dnia, wiedząc w co się
ubiorę i zostać jego księżniczką. Mieliśmy wspólne plany-
wyjechać do miasta, kupić mieszkanie, psa. Ray nie wspominał nigdy
o ślubie ani dzieciach, co po pewnym czasie zaczęło mnie smucić.
Przestałam być pewna jego uczuć. Nie chciał zalegalizować
naszego związku, podpisać się, że jesteśmy jednością. Bałam
się, że nie kocha mnie tak jak na początku, że z czasem jego
uczucia będą wygasać, aż ostatecznie mnie zostawi.
To były drażliwe
tematy, staraliśmy się ich nie poruszać, gdyż zawsze kończyły
się kłótnią.
Niestety, nie zawsze
wytrzymywałam.
W każdy piątek
wychodził z kolegami do pubów. Na początku to tolerowałam. Nie
chciałam być nadopiekuńczą i kontrolującą wszystko dziewczyną.
Ostatnio jednak częstotliwość spotkań się zwiększyła, a ja już
nie byłam pewna czy spędza te chwile z przyjaciółmi. Zaczęłam
go posądzać o zdradę. Myśląc o tym teraz, wstydzę się tego co
robiłam- przeglądałam jego maile, telefon. W poszukiwaniu dowodów
zdrady, troszeczkę się zapędziłam. Zapomniałam o takim czymś
jak zaufanie...
Dzisiaj rano znów o
to poszło. Powiedział, że idzie wieczorem do baru, mimo że był
wtorek. Zwykle zgadzałam się. Nie chciałam wszczynać
niepotrzebnych kłótni, lecz tym razem nie wytrzymałam.
-Kiedy zabrałeś mnie
gdzieś ostatni raz? - Ryknęłam.- Wstydzisz się mnie? Już nie
jestem twoją piękną ukochaną? Wolisz spędzać wieczory z
kumplami niż ze mną? A może wcale nie spotykasz się ze swoją
paczką, co? Może chcesz mi coś powiedzieć? Masz mnie już dość?!
To powiedz mi to prosto w twarz, a nie upokarzaj mnie, spotykając
się z jakimiś lafiryndami na boku!
-Uspokój się! Jak
możesz mnie posądzać o takie coś?! - Na jego twarzy malowało się
zdziwienie i ból. Chciałam patrzeć jak cierpi. Niech wie co ja
czuję, myślałam.- Posłuchaj, muszę iść do pracy. Porozmawiamy
jak wrócę. Pamiętaj - kocham cię. Jak możesz w to nie wierzyć...
Wtedy uważałam, że
dobrze zrobiłam. Teraz siedząc na zimnej ławce na peronie szóstym
w oczekiwaniu na pociąg, czuję poczucie winy. Jest mi przykro, że
pokładam w nim tak małą nadzieję, widząc jego starania, małe
gesty, które udowadniają jak bardzo mnie kocha. Codziennie wstaje
wcześniej ode mnie, parzy mi kawę i przynosi do łóżka. Całuje
na dobranoc. Przytula, gdy czuje, że mi smutno. Może w tej życiowej
rutynie, przestałam to dostrzegać. Stałam się robotem, który
posłusznie jedzie o 8 do pracy i wraca o 16, robi potem obiad,
poogląda telewizje i idzie spać. Zapomniałam w pogoni za
pieniądzem, pozornym szczęściem, co jest najważniejsze w życiu.
Postanowiłam się
zrekompensować. Kupiłam produkty na jego ulubione danie- kaczkę w
żurawinie i mam zamiar przygotować dzisiaj przeprosinową kolację.
W głowie miałam już całą scenę. On przychodzi do domu, zdejmuje
kurtkę, a ja całuję go na przywitanie.
-Hej kochanie! Jak
było w pracy?- pytam. On opowiada mi o obiecujących klientach i
nowych zamówieniach. Mówi, że ma szanse na podwyżkę. W trakcie
naszej rozmowy delektujemy się winem, a gdy słyszę pikanie w
kuchni, biegnę do piekarnika i wyciągam kaczkę. Gdy podaję
wszystko na stół widzę uśmiech na jego twarzy.
-Moje ulubione! Tak
bardzo mnie znasz. Co ja bym bez ciebie zrobił? Kocham cię- Wziąłby
mnie w ramiona i ucałował.
Gdyby jeszcze w tym
momencie uklęknął na jedno kolano i oświadczył mi się, byłoby
idealnie. Ale nie wierzyłam w cudy. Musiałam się zadowolić się
pustymi słowami „kocham cię”. Nie byłam nawet pewna, czy
kiedykolwiek ta piękna chwila nadejdzie.
Czuję wibracje
komórki, które wyrywają mnie z pięknego świata marzeń. To SMS
od Raya.
„Będę o 22. Nie
czekaj na mnie z kolacją. Xxx”
Zapomniałam.
Całkowicie
zapomniałam o jego durnych kolegach i ich planach chlania cały
wieczór.
Czar prysł. Już nie
czułam wokół siebie wyobrażonej smakowitej woni pieczonej w mojej
wyobraźni kaczki, a zapach petów i śmierdzących meneli.
Byłam wkurzona? To za
mało powiedziane.
Ja się tak staram-
chcę zrobić mu pyszną kolację, przeprosić go za wszystko,
pocałować, a potem kto wie, a on będzie sobie balował? O nie...
Nie pozwolę sobie na takie traktowanie.
Cała w nerwach
wystukałam jego numer na klawiaturze. Musiałam powtarzać to trzy
razy, bo z nerwów trzęsły mi się ręce. Odebrał po trzech
sygnałach.
-Co się stało?- Bez
żadnego „Hej kochanie. Jak ci mija dzień?”... Do naszego psa,
Maxa, mówi z większą czułością...
-Chcesz wiedzieć co
się stało?! Umówiliśmy się. Miałeś wrócić po pracy i
porozmawiać ze mną na poważnie o... o nas... Nie zależy ci?
Wolisz spędzić ten czas z kolegami? Proszę cię, wróć do domu,
porozmawiaj ze mną w końcu! Nie chcę się dowiadywać wszystkiego
od twojej matki! Jak wreszcie odejdziesz powiesz mamie, żeby to za
ciebie powiedziała!? - Mój głos od krzyku przechodził w bezsilny
szept. Uderzyłam w jego słaby punkt- relacje z kochaną mamusią. Z
opowiadań jego rodziny i znajomych wywnioskowałam, że był
maminsynkiem. Był i nadal jest. Po każdej naszej kłótni, pierwszą
osobą, z którą rozmawia była ona- Claire. W trudnych chwilach
mógł bez uprzedzenia wyjść z domu, a ja wiedziałam, gdzie szedł.
Było mi przykro, że nie chciał mojego wsparcia, rady. Rozmawiał
ze mną po uzgodnieniu z mamą planu działania, więc jaki to miało
sens. Czuję, że już czeka aż się rozłączę, aby mógł do niej
zadzwonić...
-Teraz wspominasz o
mojej matce?! To, że nie masz dobrych kontaktów z rodzicami, nie
oznacza, że ja nie mogę mieć! Jesteś egoistką! Chcę spotkać
się z przyjaciółmi, wyrwać z domu. Jeśli nie chcesz iść ze
mną, to zostawaj w czterech ścianach, samotna i użalająca się
nad sobą!- To zabolało. Pewnie w trakcie każdej naszej kłótni
chciał wypluć te słowa, lecz milczał. Milczał przez tak długi
czas, ale już nie wytrzymał. Czułam, że zrzucił swój ciężar,
zrzucił go na mnie. Ugięłam się pod brzemieniem tych słów, z
oczu zaczęły lecieć mi łzy. Lecz to nie był koniec.- Nie wrócę
dzisiaj do domu, zostaję u Billa. Nie chcę z tobą teraz rozmawiać.
Kiedy ochłoniesz, zadzwoń. Na razie.
-Czekaj!- Zawołałam,
ale usłyszałam sygnał przerwanego połączenia. Zaczęłam
przeklinać go pod nosem, a starsza pani rzucała mi karcące
spojrzenia. Zwykle nie przeklinam, ale teraz chcę, aby cały świat
ujrzał, jak perfidnie traktuje mnie mój chłopak.
Słyszę gwizd
wjeżdżającego na stację pociągu. Wpuszczam i wypuszczam
powietrze, tak jak zawsze, kiedy się denerwuję. Próbuję wstać,
ale chwieję się na nogach. Prawie nic nie widzę przez łzy. Chcę
już być w domu, zrzucić szpilki, zmyć makijaż, przebrać się w
wygodne dresy i położyć się do łóżka. Nie wiem jak, ale
znajduję drogę do pociągu i siadam na wolnym miejscu przy oknie.
Muszę jeszcze przeżyć te dwadzieścia minut jazdy, a potem będę
już prawie w domu. Mieszkam pięć minut od stacji. Przechodzę
skrótem przez las i już jestem. Droga nie jest jednak tak
przyjemna. W lasku jest, jakby to powiedzieć, jak w wagonie
murzyńskich dup. Żadnych lamp, czasem strach iść. Zwykle na
stację przychodził po mnie Ray, ale tym razem nie mogę na niego
liczyć. Nie jestem pewna, czy jeszcze kiedykolwiek będę mogła...
Pociąg rusza, a ja
pusto patrzę przez okno. Widzę pola. Przypomina mi się camping, na
który zabrał mnie Ray w te wakacje. Spaliśmy w namiocie, a w
promieniu pięciu mil nie było żadnych domów. Cisza i spokój.
Beztrosko ganialiśmy się po łąkach, taplaliśmy się w
strumykach. Obiecał mi, że tu wrócimy, że to będzie nasze
miejsce, symbol naszej wiecznej miłości. Głupie gadanie. Pomyśleć,
że to było tylko dwa miesiące temu. Po tym wyjeździe wszystko się
zaczęło. Deklaracje padły z ust nas obojga. Byłam pewna, że nie
ostanie tylko na wyznaniach. Bałam się odpowiedzialności, lecz
wiedziałam, że razem damy sobie ze wszystkim radę. Zawsze przedtem
dawaliśmy...
Krajobraz się
zmienia. Widzę ciemną gęstwinę drzew. Czuję się oszukana. Po co
mówił mi to wszystko? Po co były te wszystkie wyznania, słowa
wywyższające naszą miłość ponad wszystko? Omotał mnie wokół
siebie. Jadąc tym pociągiem czuję się, tak jak on śmiał
bezczelnie powiedzieć- samotna. I rzeczywiście, użalałam się nad
sobą. On siedzi teraz z przyjaciółmi w barze, a ja nie mam nawet
do kogo zadzwonić. Z matką nie rozmawiam, z przyjaciółkami ze
szkoły nie mam kontaktu odkąd zamieszkałam z Rayem. Ograniczyłam
się do życia z nim. Był dla mnie wszystkim, moim pokarmem,
powietrzem. A teraz to on głodzi mnie i poddusza. Łamie mi serce,
które i tak już krwawi.
Dziesięć lat temu
moi rodzice się rozwiedli. Kazali mi wybrać. Matkę albo ojca.
Postawienie
trzynastoletniego dziecka w takiej sytuacji nie było ludzkie. Nie
wiedziałam, co się dzieje. Pytałam wszystkich naokoło. Nikt mi
nie odpowiadał. Wszyscy byli zajęci kłótniami o pieniądze, dom,
samochód, jeszcze raz pieniądze. I mnie. Lecz ja byłam na szarym
końcu ich żądań. Matka z ojcem więcej czasu spędzali ze swoimi
adwokatami niż ze mną. Zostawiali mnie u babci. Z czasem zaczęła
mi zastępować rodziców. Po roku postępowań sądowych, winny
rozpadu małżeństwa okazał się ojciec. Nie wiem, co zrobił, albo
raczej co matka powiedziała, że zrobił, lecz mogłam się z nim
widywać tylko raz w tygodniu i miał „ograniczone prawa
rodzicielskie”. Nie rozumiałam tych słów i bałam się ich
zarazem.
Matka wzięła mnie do
siebie i narysowała grubą linię, granicę między nią a ojcem i
babcią. Zakazywała mi się z nimi spotykać, mówiła mi naprawdę
okropne rzeczy na ich temat. Ciągle płakałam, płakałam i wtedy
pojawił się jakiś mężczyzna. Ktoś krzyczał, chyba matka.
Zabrali mnie do babci.
U niej byłam wreszcie
szczęśliwa. Pozwalała mi się spotykać z kim chcę, odwiedzać i
tatę i mamę. Mogłam być normalnym dzieckiem.
Gdy miałam
siedemnaście lat ojciec zmarł na zawał. Bardzo to przeżywałam,
potrzebowałam wsparcia. Matka zostawiła mnie. Nie przyszła nawet
na pogrzeb. Potem przepraszała, tłumaczyła się kłopotami w
pracy, natłokiem zajęć. Ja już nie chciałam tego słuchać.
Zerwałam z nią kontakt.
Może to jest główna
przyczyna mojego strachu przed założeniem rodziny. Zawsze wydawało
mi się, że moi rodzice byli idealną parą. Coś jednak między
nimi pękło. Popadli w rutynę. Pamiętam, że gdy byłam małą
dziewczynką, ojciec potrafił przynosić mamie kwiaty, albo kupić
ładny prezent. Z czasem przestawał ją zaskakiwać, przestawał o
nią zabiegać, aż w końcu przestał ją kochać.
Związek moich
rodziców, który wydawał mi się nieskazitelny, przypominał mi
moją relację z Rayem. Kochałam go ponad życie, lecz wyczuwałam
między nami mur, który budowaliśmy, cegiełka po cegiełce, od
czasu naszej pierwszej kłótni.
-Wszystko w porządku,
kochanie?- Pyta mężczyzna siedzący naprzeciw mnie. Z jego ust
wyczuwam sporo alkoholu. Wygląda jakby nie spał ani nie mył się
przez dwa dni. Ubrany jest w brudną koszulkę i potargane spodnie.
-Jak widać nie... -
Mówię może trochę zbyt agresywnie. Nie chcę rozmawiać o moich
problemach z bliskimi, a z pijakami będę? Miałam nadzieję, że
wywnioskuje z mojego tonu, że nie chce drążyć tematu. Niestety,
zaczął bełkotać coś o swoim życiu i szalonych melanżach. Nie
było mi żal tego człowieka. Ludzie dostają to, na co zasłużyli...
Pociąg zaczął
zwalniać, jeszcze chwila i będę w domu. Szybko wstałam, nie chcąc
wysłuchiwać już żalów tego osobnika.. Po kilku sekundach
usłyszałam znajomy głos pani ogłaszający, że dojechaliśmy do
stacji Stainsonvillage. Drzwi rozsunęły się i poczułam wreszcie
świeże powietrze.
-To chyba jakieś
przeznaczenie, najmilsza! Wysiadamy na tej samej stacji, może
wskoczę do ciebie na chwilkę? - Przyspieszyłam, nie chcąc wdawać
się w dyskusje z tym obdartusem. On jednak pospieszył za mną i po
chwili był przy moim boku, wyżalając mi się na swój los
samotnika.
-Miałem wiele kobiet,
lecz nie mogę być z jedną na dłużej. Wolę być wolnym
strzelcem, a jako, że mam branie, mogę sobie na to pozwolić,
foczki same napływają. Ty tak uciekasz, uciekasz, ale wiem, że w
głębi duszy pragniesz mnie. - To co mówił było obleśne.
Zaczęłam się bać.
-Proszę mnie zostawić
w spokoju! Mój mąż zaraz tutaj przyjdzie!- Skłamałam. Podobno
takie słowa odstraszają natrętnych mężczyzn, ale w moim wypadku
nie poskutkowało.
-Nie masz obrączki,
gołąbeczku. A teraz grzecznie stań i zrób co powiem.
Ścisnęło mnie w
żołądku. Nie brzmiał już jak zwykły pijany menel. Widziałam w
jego oczach, że chce mi zrobić krzywdę. Zaczęłam uciekać, ale
on był szybszy. Złapał mnie obiema rekami a potem mocno uderzył w
brzuch. Upadłam. Zabrakło mi tchu na dalszą ucieczkę. Mężczyzna
pociągnął mnie za włosy w swoją stronę.
-Nie waż się ruszyć,
bo tego pożałujesz.- W tym momencie wyciągnął z kieszeni
scyzoryk, rozłożył go i przyłożył mi do gardła. - Jesteś
śliczną panienką, ale nie posłuchałaś mnie, więc czeka cię
kara.
Uśmiechając się
perfidnie, przeniósł nóż do mojej klatki piersiowej i rozciął
bluzkę. Wiedziałam, co chce zrobić. Z moich oczu leciały łzy.
Krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał.
*******
-Ray, następna
kolejka?
-Jasne Bil!
Dzień minął mi
szybko, lecz jestem potwornie zmęczony. Stres daje mi w kość.
Dzisiaj pięć zamówień, jutro dwa spotkania z potencjalnymi
klientami. Jeśli niczego nie spieprzymy wygramy naprawdę duży
przetarg!
Teraz jednak chcę
zapomnieć o pracy. Jedyne czego w tym momencie pragnę to poczuć w
ustach zimne piwo i wreszcie się odprężyć. Dawno nie miałem
chwili dla siebie. W domu latająca nade mną Sara, w pracy mój szef
Wilhelm, a po pracy jeszcze drinki z klientami. Miałem już dość
tego wszystkiego.
Jeszcze ta dzisiejsza rozmowa z Sarą…
Kocham ją, naprawdę mi na niej zależy, ale jeśli nie przestanie
mnie kontrolować i mieć tych swoich humorków, po prostu dłużej
nie wytrzymam. Wielu moich kumpli i tak jest zdziwionych, że jestem
z tą „małpą”, jak ją nazywają. Wydzwania, gdy jestem w
pubie, w pracy, w toalecie, na lunchu. Nigdy nie jestem pewien, czy
zaraz nie zabrzęczy mój telefon… Staram się ją bronić. Wiem,
że to jest jej forma okazywania uczuć, ale mogłaby dać mi chociaż
trochę przestrzeni. Jestem facetem, nie zadowolę się siedzeniem w
domu i oglądaniem łzawych komedii romantycznych. Chcę wyjść,
zaszaleć! Tęsknię za czasami, kiedy wychodziłem razem z Sarą.
Chodzący seksapil! A jak ona tańczyła! Taką kobietę chciałby
każdy mężczyzna. Niestety, gdy zamieszkaliśmy razem, trochę się
rozleniwiła. Z czasem przestała ze mną wychodzić, zapuściła
się, nie dbała już tak o siebie.
Akceptowałem to i
szanowałem jej wybór, mimo że było mi przykro, że woli zostawać
z domu. Jednak gdy zaczęliśmy się o to kłócić, przestało mi to
był obojętne.
Ona chciała
stabilizacji, poważnego związku. Dawałem jej co mogłem, ale mam
dwadzieścia cztery lata na karku, a nie trzydzieści, aby tak
śpieszyć się do żeniaczki. Rodzice nalegali. Mówili, że to
grzech, „mieszkać razem” bez małżeństwa. Byli bardzo
konserwatywni, lecz na szczęście jabłko pada daleko od jabłoni i
nie odziedziczyłem tego po nich. Wolałem bawić się, póki miałem
czas i siły.
Konsekwencją
małżeństwa są dzieci. Z rozmów z Sarą wywnioskowałem, że chce
mieć co najmniej dwójkę. Miałem w głowie bardzo żywy obraz
mojego życia bo narodzinach małych słodkich bobasów. Musiałbym
wracać po pracy od razu do domu, zmieniać śmierdzące pieluchy,
wysłuchiwać wrzasków i płaczów, a w nocy ledwo spać. I tak
dzień za dniem. Wszyscy mówią, że najgorsze są pierwsze dwa
lata, lecz ja widzę po moich kumplach, że sytuacja jest odwrotna.
Też mięli taką nadzieję! Dzieciom jednak zachciało się poznawać
świat. Chwila nieuwagi i rozcięta waga albo wstrząśnienie mózgu!
To na pewno nie dla mnie, nie teraz.
Bil podał mi chłodny
kufel i po łyku od razu poczułem się lepiej. Z mojej głowy
wypadały Sara, brudne pieluchy, srogi wyraz twarzy matki i kłopoty
w pracy.
******
-Do następnego! Co
powiesz na piątek?- rzuca Bil na pożegnanie.
-Jasne Bil! Na piwo z
tobą zawsze mam czas.
Wychodząc z pubu,
uderza mnie zimne powietrze. Dobry humor powoli mnie opuszcza,
wracałam do rzeczywistości. Jazda samochodem minęła, wbrew moim
nadziejom, zbyt szybko. Zajeżdżam przed dom i wiem, że tę noc
prześpię na kanapie. Sara zawsze wszczyna awantury z takich błahych
powodów.
Przekręcając klucz w
zamku u drzwi, nasłuchuję kroków, choćby oddechu. Nic nie słyszę,
więc bezpiecznie wchodzę do środka. Czyżby spała? Pierwsze co
mnie uderzyło, to to, że wszędzie panowały nieprzeniknione
ciemności. Zwykle Sara czeka na mnie w salonie aby dać mi kazanie,
więc lampy były zapalone.
-Sara? - Wołam, lecz
odpowiedziała mi głucha cisza.- Jest tu kto?
Zaglądam do łazienki,
sypialni, salonu, lecz nigdzie jej nie ma. Odsuwam szafę, lecz
wszystkie jej rzeczy i ubrania są na miejscu. Wyglądało na to, że
nie wróciła nawet z pracy. Może chciała zrobić mi na złość?
To by było w jej stylu.
Uznaję, że dam jej
czas na przemyślenie spraw, a jeśli jutro rano się nie pojawi,
zadzwonię do niej. Jest przecież dorosła, umie radzić sobie sama.
Biorę szybki prysznic i zmęczony padam na łóżko, prawie od razu
zasypiając.
***
Budzi mnie dzwonek
telefonu. Zerkam na zegarek. Piąta trzydzieści. Kto do cholery
dzwoni o takiej godzinie?
Zwlekam się z
posłania i lekko się zataczając podchodzę do komody. Na ekranie
wyświetla się numer zastrzeżony. Rozłączyłam się i wracam do
łóżka. Niedługo dane jest mi poleżeć, gdyż po kilku sekundach
znów słyszę dźwięk dzwonka. Przeklinając pod nosem, znów
pokonuję drogę dzielącą mnie od komórki i tym razem odbieram.
-Halo?- Nie mam nawet
siły, żeby kłócić się z tym kimś po drugiej stronie, o wczesną
godzinę telefonu. Chcę jak najszybciej to skończyć i jeszcze
trochę pospać.
-Dzień dobry. Z tej
strony porucznik Markus Dealin. Przepraszam, że dzwonię tak
wcześnie. - No! Przynajmniej przeprosił.- Czy mam przyjemność z
Raymondem Millanem?
-Tak. Co się stało?
-Dzwonię z posterunku
policji. Prosiłbym pana o natychmiastowy przyjazd. Sprawa jest
bardzo pilna.
-To może mi pan
powie, o co chodzi, żebym sam ocenił pilność tej sprawy? - Nie
miałem zamiaru odbierać sobie tych dwóch godzin snu, które mi
pozostały do porannego budzika.
-To nie jest
odpowiednia forma przekazania tej wiadomości. Będę na pana czekał.
Ulica Stempelstreet, wie pan, gdzie to jest?
-Tak, będę za
dwadzieścia minut.
Rozłączam się i w
pędzie narzucam na siebie ubrania. Nie mija pięć minut a ja jestem
już w drodze i pogryzam kanapkę zrobioną na szybko. Dojazd do
komisariatu trwa niecały kwadrans, ale w tym czasie zaczynam się
już denerwować nie na żarty. Nie pomyślałem przecież o Sarze…
A jeśli znowu coś jej strzeliło do głowy? Może opiła się i
muszę ją teraz odebrać z izby wytrzeźwień? Albo coś gorszego...
Na szczęście pod
komendą cały parking jest wolny, więc podjeżdżam samochodem jak
najbliżej wejścia i wyskakuję od razu po zgaśnięciu silnika.
Chcę już zobaczyć Sarę, bo wiem, że to o nią chodzi…
-Dzień dobry, pan
Millan? - Pyta policjant na wejściu.
-Tak. Czy mógłbym
prosić o wytłumaczenie?
-Proszę za mną.
Idę za nim, aż
dochodzimy do wielkiego biura. Mnogość mężczyzn w niebieskich
mundurkach i bronią za pasem, przeraża mnie. Czasem nawet jeśli
nic złego nie zrobię, czuję strach na widok stróżów prawa. Ale
tak to jest, gdy nie masz pewności, czy zaraz nie skują cię albo
nie zaczną pałować.
-Witam. Jeszcze raz
przepraszam za wyrwanie ze snu, ale sprawa jest na tyle poważna, że
było to konieczne. - Mówi inny policjant, którego głos
rozpoznaję. Markus. Jako jedyny z grupy policjantów wygląda
niegroźnie i przy nim uspokajam się. - Proszę za mną.
Posłusznie idę do
sąsiedniego pomieszczenia biurowego. Widzę tabliczkę z jego
imieniem i nazwiskiem. Jest kimś ważnym skoro ma swoje biuro.
Mężczyzna szybko przeszukuje teczki i wyjmuje z nich zdjęcia.
Pokazuje mi jedno z nich.
-Czy poznaje pan osobę
na tym zdjęciu?
Zapiera mi dech.
To Sara. Ale nie
wygląda jak Sara.
Jest cała
posiniaczona, ma rozciętą wargę, potargane włosy i zamknięte
oczy.
Jakby nie żyła.
-Co to ma znaczyć? -
Podnoszę głos. - Gdzie jest Sara?
-Proszę się
uspokoić. Teraz jest już bezpieczna. Pana partnerka została
napadnięta, prawdopodobnie z podtekstem seksualnym. Po zadrapaniach
na rękach i miejscu znalezienia już nieprzytomnej kobiety widać
ślady walki. Przypuszczamy, że po przepychance napastnik
zrezygnował z wykorzystania ofiary i jedynie pchnął ją nożem. Na
szczęście cios nie był w serce, lecz tuż poniżej. Znaleziono ją
zakrwawioną w lesie około trzysta metrów od waszego domu i
przewieziono do szpitala. Obrażenia nie zagrażały życiu pani
Smith, lecz były na tyle poważne, że lekarze zadecydowali o
wprowadzeniu jej w stan śpiączki. Leży w szpitalu na ulicy
Stringham. Znaleźliśmy w jej kieszeni telefon. Z ostatnich
wiadomości i rozmów wywnioskowaliśmy, że pan jest jej najbliższą
rodziną i skontaktowaliśmy się z panem. Wszystko w porządku?
Chyba wreszcie
zauważa, że z twarzy odpłynęła mi cała krew. Sara bliska
śmierci. Przed oczami stanęła mi jej twarz ze zdjęcia,
posiniaczona i zakrwawiona. To przeze mnie. Prawie dzień w dzień
chodziłem po nią na stacje i odprowadzałem pod dom. Ja bym ją
obronił. Ale zawiodłem, nie było mnie przy niej, gdy mnie
potrzebowała. Nadal mnie potrzebuje, naszła mnie myśl. Zrywam się
z krzesła.
-Przepraszam, muszę
jechać. Gdzie jest ten szpital? - Jestem tak zdenerwowany, a mój
oddech tak przyspieszony, że nawet nie wiem jak udaje mi się zadać
to pytanie. Policjant szybko tłumaczy mi, jak tam dojechać, a ja
wypadam z komisariatu. Droga strasznie mi się dłuży. Układam w
głowie słowa, które mam zamiar wypowiedzieć, gdy ją zobaczę.
Chcę ją przeprosić, obiecać, że nigdy już nie zawiodę. Tak
bardzo pragnę ją zobaczyć, dotknąć, usłyszeć z jej ust „Kocham
cię”, które tak często kiedyś powtarzała.
W przeciwieństwie do
parkingu pod komisariatem, ten pod szpitalem jest wypełniony po
brzegi. Muszę zatrzymać się dwie ulice dalej. Przeklinając małe
parkingi pod instytucjami państwowymi, biegnę w stronę ośrodka
tak, że bolą mnie żebra. Dobiegając prawie wpadam na drzwi. W
środku panuje drętwa cisza. Czuję zapach środków czystości oraz
wody utlenionej – zmory mojego dzieciństwa.
-Czy mogę w czymś
pomóc?- Pyta mnie zadbana blondynka na recepcji. Na plakietce
widnieje napis: „Proszę o cierpliwość, jestem nową pracownicą.”
a w rubryce „imię” widnieje Jessica. Widać, że jest nowa, bo
jest jeszcze miła i chętna do pomocy.
-Tak, chcę zobaczyć
Sarę Smith. Trafiła tutaj dzisiaj rano. - Rzucam szybko. Chcę już
wbiec na górę i ją zobaczyć. Szybciej kobieto!
-Jest pan kimś z
rodziny? Mężem? Bratem? - Mówi spokojnie, jak na teście z
zaliczenia pytań, które muszą być zadane odwiedzającym.
-Jestem jej partnerem.
Proszę mnie wpuścić, bardzo się martwię.
-Przykro mi, jeśli
nie ma pan zaświadczenia od pacjentki, albo kogoś z jej rodziny,
nie mogę pana wpuścić.
-Co? Jak to do jasnej
cholery? Nie mogę zobaczyć własnej dziewczyny, która leży
pocięta nożem? - Teraz prawie krzyczę. Ludzie w poczekalni
przyglądają się widowisku, pewnie w duchu ciesząc się, że
zostali wyrwani z nudnego oczekiwania na przyjęcie.
-Przykro mi. Takie są
przepisy. Proszę zadzwonić do kogoś z jej rodziny, prawdziwej
rodziny. - Słowa „prawdziwa rodzina” zadają mi ból. Mieszkamy
ze sobą od roku, chcę wykrzyknąć: „jesteśmy rodziną”! -
Jeśli będzie się pan awanturował, będę zmuszona wezwać
ochronę.
Wszystko mówi ze
słodkim wyuczonym uśmiechem. Mam ochotę ją uderzyć. Jak ona
śmie!
Nie mam jednak wyboru.
Wychodzę i wybieram numer do jej babci. Nie mówię co zaszło.
Dostałaby chyba zawału. Proszę ją tylko o przyjazd do szpitala.
Kochana nawet nie prosi o wytłumaczenie.
Przyjeżdża po
dwudziestu minutach, ale przez ten czas miałem ochotę wypruć sobie
żyły. Ciągle uśmiechnięta recepcjonistka, podejrzanie rzucający
spojrzenia pacjenci w poczekalni, zapach wody utlenionej i
świadomość, że kilka pięter nade mną, sama, w zimnej sali, leży
Sara, przytłaczają mnie. Chyba nigdy nie cieszyłem się aż tak na
widok buni. Biorę ją w ramiona i zaczynam cicho płakać.
Powinienem wziąć się w garść, ale czuję się taki rozdarty.
Tłumaczę jej pokrótce co zaszło, omijając drastyczniejsze
momenty. Staruszka, widocznie silniejsza psychicznie ode mnie, szybko
pokazuje blondynie dokumenty, a ta mówi numer sali. Ja biegnę, a
babcia kuśtyka za mną. Wbiegam do pokoju, a z moich oczy płynie
jeszcze więcej łez. Leży blada i bezwładna na łóżku, a z jej
ust wychodzi rurka podłączona do respiratora. Słychać miarowe
pikanie – żyje.
Podchodzę do niej i
biorę ją za rękę, którą delikatnie całuję.
-Obudź się! -
Krzyczę. Babcia podchodzi do mnie i obejmuje ramieniem.
-Ciii… Wszystko
będzie dobrze… - Jej głos uspokaja mnie. Po około dziesięciu
minutach jej mamrotania zaczynam wierzyć w jej zapewnienia.
Proszę cię Sara
obudź się!
Cholera! Nawet
poproszę cię o rękę. Kupimy wreszcie ten wymarzony dom, koło
którego często przechodzimy, spacerując. Później weźmiemy ślub,
będziemy mieć dzieci. Nawet trójkę! Będę zmieniał im pieluchy
i gotował śmierdzące papki. Będę budził się w nocy aby
uspokoić płaczące maluchy. Będziemy się starzeć, widzieć jak
nasze dzieci zmieniają się w mądrych i odpowiedzialnych dorosłych,
jak osiągają własne sukcesy w życiu i jak sami zakładają
rodzinę. A gdy będziemy siwiuteńcy, będziemy siedzieć na
tarasie, trzymając się za ręce i wspominając najlepsze chwile.
Tylko się obudź...