wtorek, 29 marca 2016

,,Dziewczyna z przepowiedni"

 Dziś prezentujemy wam opowiadanie osoby, która chciała zachować swoją anonimowość. Serdecznie zapraszamy do czytania o raz pozostawienia później swoich wrażeń po przeczytaniu!


~~~


– Przepraszam! Przepraszam, przepraszam, przepraszam. – Przeciskałam się w pośpiechu przez

spanikowany tłum ludzi, tłoczących się na Placu Głównym.

– Patrz, gdzie idziesz! – warknęła jakaś kobieta, kiedy, zupełnie przypadkowo, trąciłam ją lekko

ramieniem.

Prychnęłam pod nosem, ale próbowałam brnąć dalej wśród ogólnego zamieszania i paniki, lecz nie

było to takie łatwe.

Och, gdyby tylko wiedzieli, kim jestem... Przepuścili by mnie bez wahania, a nawet z nadzieją w

oczach.

Problem w tym, że musieliby najpierw w to uwierzyć, a szczerze wątpiłam, czy byliby do tego

zdolni.

Hekuzjanie wykazywali się nieufnością i podejrzliwością już od zarania dziejów. Nie potrafili

uwierzyć w nic, czego nie zobaczyli na własne oczy. Dość sceptycznie podchodzili do wszystkich

opowieści wędrowców, którzy czasami zatrzymywali się w Hekuzji na odpoczynek, ale nie dali

tego po sobie poznać. Udawali podziw dla kogoś, kto twierdził, że walczył z czterogłowym

wilkiem, ale w rzeczywistości, gdy ten ktoś nie słyszał, śmiali się między sobą z jego głupoty.

Każdy, kto urodził się w tej krainie, posiadał te cechy i nic nie można było na to poradzić. Tacy już

byli i tacy mieli pozostać.

Jeszcze do niedawna cieszyłam się z tego, że nie jestem Hekuzjanką, a mogę poszczycić się

pochodzeniem ze szlachetnego, ale wymierającego już niestey rodu Xoxów. Jak się jednak okazało,

aspekt ten stał się moim przekleństwem.

Nagle zorientowałam się, że na placu zrobiło się ciemnej, a spanikowane głosy ludzi umilkły.

Przystanęłam i popatrzyłam w górę. Niebo zasnuły złowrogo wyglądające, ciemnoniebieskie

chmury, które zdawały się zapowiadać, że nachodzi coś złego. Niedobrze.

Tym razem ruszyłam biegiem w kierunku zamku. Zdawałam sobie sprawę, że każda sekunda jest

ważna i przybliża do ostatecznego rozstrzygnięcia spraw. A skoro wiedziałam, że tylko ja jestem w

stanie uratować Hekuzję, musiałam natychmiast się ujawnić i zrobić to, co do mnie należało.

Wreszcie, po kilku minutach biegu i przeciskania się przez tłum, dotarłam do bramy pałacu.

Rozejrzałam się dookoła. Nigdzie nie było widać strażników. Niezauważenie przemknęłam przez

wrota, a potem przez budzący podziw ogród i znalazłam się przed ogromnymi drzwiami do

rezydencji.

Starałam się uspokoić nieco swój oddech, ale serce nadal biło mi jak szalone. Zdawałam sobie

sprawę z tego, że jeśli zapukam, nie będzie już odwrotu. Będę musiała stawić wszystkiemu czoła.

Tyle razy próbowałam oszukiwać przeznaczenie, wmawiając sobie, że nie jestem TĄ dziewczyną.

Tyle razy bagatelizowałam sprawę, mówiąc, że jakaś tam stara przepowiednia na pewno nie jest

prawdziwa. Tyle razy oszukiwałam samą siebie, aż w końcu zrozumiałam, że nie dam rady zmienić

biegu przyszłości, która została już zapisana.

Teraz stałam przed pałacem króla i ostatecznie miałam się ujawnić, a potem wypełnić misję, która

jeszcze dawno przed moim narodzeniem została mi powierzona. Wniosek? Nikt nie może uciec od

tego, co zostało mu pisane.

Sięgnęłam dłonią po kołatkę do drzwi, ale zawahałam się przez moment. Definitywnie bałam się,

bałam się tego, co ma nadejść. Ostatecznego starcia. Ale przecież czego bym nie robiła, koniec

końców moje fatum spełniłoby się.

Zastukałam więc kilka razy, zdeterminowana do dalszego działania. Puk, puk. Nikt nie otwierał.

Puk, puk. Dalej nic się nie działo.

Może naprawdę służba była zajęta, chociażby planowaniem ucieczki, ale to ode mnie zależały losy

Hekuzjan.

Puk, puk. Nic. Waliłam obiema pięściami we wrota, lecz wciąż nikt nie otwierał. Oczywiście, skąd

mieliby wiedzieć, że jestem im ogromnie potrzebna.

Prawie straciłam nadzieję, kiedy ktoś wreszcie uchylił drzwi.

Przede mną stanął starszy, niski mężczyzna w czarnym jak smoła garniturze. Jego zaciśnięta

szczęka i nienawistne, wpatrzone we mnie oczy zdradzały, że jest wściekły.

– Co panienka sobie wyobraża, przychodzić tutaj w takiej chwil?! – krzyknął, lustrując mnie

wzrokiem. – Gdzie są strażnicy?! – Głos miał niezwykle mocny, z dziwnym akcentem.

– Muszę widzieć się z królem. Natychmiast – oznajmiłam pewnym siebie tonem.

– Panienka chyba żartuje, a na to nie mamy czasu. Do widzenia. – Już miał zamykać, kiedy

wepchnęłam się między drzwi, co mu to uniemożliwiło.

– Proszę, to bardzo ważne – powiedziałam błagalnie.

Musiałam spotkać się z królem i wyjawić mu, kim jestem. Wiedziałam, że on zna przepowiednię i

jako nieliczny w nią wierzy. Jeśli pokażę mu dowód i jeśli uwierzy, że we mnie jedyna nadzieja,

będę miała szansę na uratowanie królestwa przed wrogiem.

– Rozkazuję natychmiat stąd wyjść! – usłyszałam w odpowiedzi.

Ale ja nie zamierzałam się tak łatwo poddać. Mężczyzna najwyraźniej szykował się do

wypchnięciamnie na zewnątrz, ale ja byłam szybsza. Odepchnęłam go i wcisnęłam się do środka,

zatrzaskując z hukiem drzwi.

Popatrzył na mnie zdezorientowany.

– Niech pan posłucha. Jestem tu z bardzo ważnego powodu. Na pewno słyszał pan o przepowiedni

dotyczącej tego, co ma zdarzyć się dzisiaj. Dziewczyna zprzepowiedni... to ja. – Wypowiedziawszy

te słowa głośno, poczułam się niebywale lekko, jakbym była pewna, że wszystko dobrze się

potoczy.

Widziałam, jak mężczyzna z trudem powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem.

– Moja droga, w takie bzdury nie warto wierzyć! – odparł. – A teraz ponownie proszę panienkę o

natychmiastowe opuszcznie tego budynku, ponieważ w przeciwnym razie będę musiał użyć siły, a

tego chyba nie...

– Mam coś, co może potwierdzić wiarygodność przepowiedni i to, że to właśnie ja zostałam w niej

opisana – przerwałam mu, po czym sięgnęłam do kieszeni swojej bawełnianej kurtki.

– Hekuzjo Przenajświętsza... – wyszeptał zdumiony, kiedy zobaczył, co wyciągnęłam.

Teraz to mi chciało mi się śmiać na widok jego miny.

– Czy to jest... - Wskazał na mały, połyskujący kamień, który trzymałam na wyciągnetej dłoni.

– Owszem, jest to diament.

 – Ale jak... - wyjąkał. - Jak to możliwe? W Hekuzji od lat nie widziano diamentów.

– W przepowiedni zostało napisane, że ta, która ocali krainę, będzie miała przy sobie właśnie

diament o potężnej mocy, dzięki któremu pokona wroga – powiedziałam z przekonaniem. Miałam

nadzieję, że zrozumie.

Faktycznie, w Hekuzji nikt nie widział diamentów od zarania dziejów. Wszyscy powoli zaczynali

wątpić w istnienie takiego kamienia, aż słuch prawie całkiem o nim zaginął. Ja jednak, wiedziona

instynktem, byłam pewna, że istniały. I kiedy pewnego dnia znalazłam w domu mały kamień, który

po dokładnych oględzinach mogłam nazwać diamentem, uśmiechnęłam się triumfalnie.

Zaraz potem jednak mina mi zrzedła, ponieważ dotarło do mnie, co to prawdopodobnie znaczy.

Słowa przepowiedni:Z diamentem połyskującym, szczęście wiodącym, pokona wroga, będzie to

krótka droga wciąż powracały do mnie w koszmarach.

– Za mną – oznajmił krótko, po czym ruszył w głąb długiego korytarza.

Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że mi się udało. Jakimś cudem mi uwierzył!

Szybko go dogoniłam. Szliśmy szybkim krokiem, mijając wiszące na ścianie portrety władców i

pokonując zawiłe zakręty. Moje serce nadal biło szybko i rytmicznie, bo pojmowałam, co mnie

czeka, ale w pewnym sensie byłam przecież na to przygotowana. Miałam także świadomość, że

mamy coraz mniej czasu i liczy się dosłownie każda sekunda.

W końcu weszliśmy do wielkiej sali tronowej. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był zawzięcie

rozmawiający z elegancką kobietą król Hektozji, Eryk.

– Królu – zwrócił się do niego mężczyzna. – Ta dziewczyna uważa się za tę z przepowiedni.

Podobno pochodzi z rodu Xoxów. Ma diament. – Wskazał ręką na mnie.

Zarówno Eryk, jak i kobieta, skierowali swój wyrażający zaskoczenie wzrok na mnie.

– Jak ci na imię, młoda damo? – odezwał się król.

– Izabella – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– Proszę, Johnie i Eve, zostawcie nas samych. – Władca poparzył wymownie na Johna i kobietę,

którzy od razu posłusznie wyszli z pomieszczenia, zerkając na mnie z ukosa.

– Izabello – kontynuował, kiedy zamknęły się za nimi drzwi – Mniemasz więc,że jesteś dziewczyną

z przepowiedni?

– Tak. – Musiałam przyznać, że odrobinę mnie onieśmielał.

– Podejdź bliżej – rozkazał, co natychmiast uczyniłam, przypominając sobie, że nie ma czasu do

stracenia.

– Oto diament. – Pokazałam mu błyszczący kamień. Wziął go ode mnie i począł mu się przyglądać

z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy.

– Niebywale ciekawe. – Oddał mi go, a ja ponownie schowałam brylant do kieszeni.

Omiótł mnie swoim spojrzeniem od stóp do głów, po czym ponownie przemówił:

– Myślę, że nie mam nic do stracenia.

– Czy to oznacza,że wierzysz mi, królu? – zapytałam.

Uśmiechnął się smutno.

– Myślę, że już nic nie uchroni Hekuzji od wroga. Zdaję sprawę, że lada chwila Azeron może się

tutaj pojawić ze swoją świtą i zniszczyć nasz świat. Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy za słabi.

Ale ty... – Przerwał na moment. – Wierzę w przepowiednię, a ty twierdzisz, że możesz nas

uratować. Nie pozostaje mi nic innego jak... pozwolić ci działać.

Nagle zrobiło mi się jego żal. Był najwyższym władcą, a nie mógł obronić własnego królestwa...

Być może nie wiedział, co dalej robić, ale na scenę wkroczyłam ja i oświadczyłam, że potrafię

unicestwić zło. Nie dziwiłam mu się, że trzymał się ostatniej iskierki nadziei – mnie.

Prawdę mówiąc, nie chciałam tego. Nigdy nie czułam się wyjątkowo, nie wywyższałam się poza

innych. Żyłam w harmonii i cieszyłam się z każdego dnia. Nie pragnęłam zbawiać świata. Od kiedy

przyjęłam do wiadomości, że jestem wybrana, narastał we mnie lęk przed tym, co mnie czeka.

Marzyłam o ucieczce, chcąc odciąć się od przeznaczenia. W głębi jednakże przeczuwałam, że nic

by to nie dało, a może tylko jeszcze pogorszyłoby sprawę.

Czy zwycięstwo nad potężnym wrogiem mogło być łatwe, tak jak to napisano w przepowiedni? Nie

byłam co do tego przekonana.

Jeszcze niedawno cała Hekuzja nie miała żadnych nieprzyjaciół. Mieszkańcy żyli w spokoju,

pokojowo do siebie nastawieni. Ale kilka lat temu pewien Hekuzjańczyk imieniem Azeron ubzdurał

sobie, że przejmie władzę nad naszym państwem. Parał się czarną magią, dzięki której stworzył

swoich poddanych - armię, która miała mu służyć. Siała ona spustoszenie w Hekuzji, kiedy ja

byłam małą dziewczynką, aż w końcu pewnego razu po prostu zniknęła, z Azeronem na czele.

Wszyscy myśleli, że to już koniec. Aż do dzisiaj.

Azeron powracał, jeszcze bardziej silniejszy. Ja wiedziałam to od kiedy poznałam przepowiednię,

oni przekonali się o tym dzisiaj rano, kiedy daleko na horyzoncie pojawili się wrogowie.

Kiedy nadeszły małe wyrzuty sumienia za to, że wcześniej jakoś nie zawiadomiłam o tym króla,

uświadomiłam sobie, że raczej nie miałabym jak to zrobić. W normalnych okolicznościach

strażnicy by mnie nie wpuścili, co więcej - uznali za wariatkę. Dlatego dzisiaj, gdy nadarzyła się

okazja, postanowiłam się ujawnić.

– Przepowiednia mówi, że wszystko dobrze się skończy – powiedziałam, żeby dodać sobie więcej

otuchy.

– Oby tak się stało. Izabello, trzeba się pospieszyć. Armia może być tutaj lada chwila – oznajmił

melancholijnie Eryk, patrząc na mnie ze współczuciem. – Jesteś gotowa?

Zawahałam się, ale zaraz odpowiedziałam pewna siebie:

– Tak, jestem gotowa.

Ziemia niebezpiecznie zadrżała.

– To oznaka, że już dotarli. – Władca skierował się ku drzwiom, a ja podążyłam za nim. – Czas

ucieka.

W tym samym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna, który mnie wpuścił, John.

– O nie, król się nigdzie nie wybiera – rzekł, zauważywszy gotowego do wyjścia władcę.

– W takim razie zaprowadź Izabellę na Plac Główny. Natychmiast! – odpowiedział stanowczo

Eryk.

John pokiwał głową. Zanim wyszliśmy, usłyszałam, jak król rzucił:

– Powodzenia, Izabello. Wierzę w ciebie.

Szybkim krokiem podążyliśmy korytarzem, tym razem, jak zauważyłam, na skróty, ponieważ lada

chwila znaleźliśmy się na zewnątrz.

Niebo wciąż pokrywały ciemne chmury. Panował swego rodzaju mrok, przez który każdy

przedmiot wydawał się być zły.

Pobiegliśmy na plac. Jeszcze, kiedy byliśmy w ogrodzie, dotarły do nas piskliwe krzyki ludzi

wołających o pomoc, co oznaczało, że armia i może sam Azeron już się tam znajdują.

Przypomniałam sobie jedną z linijek przepowiedni: Zło będzie wszędzie, ciemność spowijająca,

echem krzyki niosąca.

Dotarliśmy na Plac Główny, a ja stanęłam jak wryta. Przedtem ludzie również byli spanikowani i

próbowali uciekali, ale teraz na ziemi leżały martwe ciała. Zobaczyłam, że nie ma już drogi

ucieczki. Na każdej niemalże wolnej przestrzeni obok placu, która mogłaby posłużyć do uwolnienia

się z tłoku, stało kilkanaścioro wysokich mężczyzn w zbrojach, którzy ranili każdego, kto próbował

wydostać się z pułapki. I chociaż hekuzjańscy żołnierze z nimi walczyli, przynosiło to marne

skutki. Nie było już szans na ucieczkę. Nikt nie mógł się wydostać.

Ogarnęło mnie przerażenie, a do oczu napłynęły łzy. Niewinne osoby zostawały ranne, a nawet

mogły ginąć. Co, jeśli sobie nie poradzę? Co, jeśli przepowiednia to kłamstwo, a diament znalazłam

przypadkowo? Co, jeśli ja też zginę?

I wtedy przypomniałam sobie kolejne słowa przepowiedni Zwątpi, lecz ostatecznie stanie do starcia

walecznie. Nie mogłam się poddać. Uwierzył mi sam król, oddając losy królestwa w moje ręce. Ode

mnie zależało to, jak ta walka się skończy. Czasami trzeba zaryzykować, żeby przekonać się co do

słuszności decyzji.

– Gdzieś tu jest Azeron?! – krzyknęłam głośno do Johna, by usłyszał mnie w tym ogólnym

harmidrze.

Jak na zawołanie, zza wieży z zegarem wyłoniła się postać umięśnionego człowieka na brązowym

koniu, który z pewnością był Azeronem. Wyglądał niczym typowy, górujący nad innymi władca zła.

Jego krótkie, czarne niczym smoła włosy kontrastowały z bardzo bladą skórą. Miał na sobie

brązowy płaszcz, który powiewał, kiedy on powoli zmierzał w moją stronę... Zmierzał w moją

stronę!

Potrząsnęłam głową, żeby odzyskać jasność myślenia. Musiałam się przygotować i zacząć działać.

– Idzie tutaj. – John rozejrzał się nerwowo.

– W takim razie idę wypełnić swoje przeznaczenie – powiedziałam, starając się brzmieć pewnie, ale

w moim głosie dało się wyczuć nutę strachu.

– Posłuchaj, panienko. – John odwrócił się do mnie. – Czy to przypadkiem nie jest szaleństwo?

– Szaleństwem byłoby tego nie zrobić – mruknęłam niepewnie. – Niech się pan o mnie nie martwi,

muszę wypełnić swoją misję. Zostałam w jakiś sposób naznaczona do tego i nic nie mogę na to

poradzić.

Spojrzałam w kierunku Azerona. Był coraz bliżej. Patrzył prosto na mnie, a wszyscy jak w transie

schodzili mu z drogi.

– Powodzenia. Jeśli sam król w ciebie wierzy, to ja też jestem skłonny uwierzyć. – John cofnął się

nieco, blady.

– Kogo moje oczy widzą? – usłyszałam potężny głos.

Na środku placu stał Azeron, który zdążył zsiąść z konia i teraz stał obok niego, wpatrzony we

mnie. Dzieliło nas zaledwie kilkanaście metrów.

Wszystko dookoła ucichło - odgłosy walk, krzyki ludzi. Panowała przerażająca cisza. Kilkaset par

oczu patrzyło się na nas, jakby tylko czekali na ostateczne starcie mnie i wroga.

– Izabella, zgadza się? – zwrócił się do mnie ponownie.

– Skąd znasz moje imię? – Chociaż budził we mnie strach, wypowiedziałam to bez zająkania.

– Wiele o tobie słyszałem. – Uśmiechnął się jak psychopata, a mnie od razu zemdliło na ten widok.

Nie miałam pojęcia, skąd wiedział, jak się nazywam. W przepowiedni nie zostałam wymieniona

imiennie.

– Mam nadzieję, że były to same dobre rzeczy – warknęłam.

– Och, czy naprawdę jesteś aż taka naiwna, myśląc, że mnie zniszczysz? Jestem niepokonany –

odrzekł z przekąsem.

– W końcu do tego się urodziłam – odpowiedziałam, nieco sarkatycznie.

– Hekuzjanie i ich naród... – westchnął. – Ale ty nie jesteś Hekuzjanką, prawda? Ponoć pochodzisz

z Xoxów. Nie powiem, szlachetny ród, ale niestety wymierający. Co za smutna wiadomość. Jak to

było w tym całym proroctwie? Ostatnia z Xoxów stanie do walki, pokona ciemność, przyniesie

chwałę? Co za bzdury. Patrzę na ciebie i widzę małą, bezbronną dziewczynkę.

Poczułam, jak wzbiera się we mnie złość. Nie byłam małą, bezbronną dziewczynką, jak to ujął.

Miałam osiemnaście lat i potrafiłam samodzielnie podejmować decyzje.

Mały diament w mojej kieszeni zaczął pulsować. Dotknęłam go ręką i zdecydowałam: czas

pokazać, na co mnie stać. Wyciągnęłam kamień, ale dyskretnie zamknęłam go w pięści tak, by

Azeron niczego nie zauważył.

– Mógłbym spokojnie cię zabić. – kontynuował. – Jesteś tylko malutką, nic nie znaczącą

przeszkodą na mojej drodze do władania krajem. Ale najpierw... chcę zobaczyć, jak cierpisz.

Drgnęłam, zrozumiawszy sens jego słów. Brylant wciąż pulsował mi w dłoni. Nadeszła

odpowiednia chwila, by go użyć.

Dotknęłam diamenciku palcem wskazującym, wzięłam głęboki oddech i krzyknęłam zaklęcie:

– Vincere hostem!*

Nic się nie działo.

– Vincere hostem! – powtórzyłam zdesperowana.

Nic.

Dobiegł mnie czyjś szyderczy śmiech. To Azeron się śmiał.

– Byłem pewny, że to nie zadziała. Głupie przepowiednie, pisali je spragnieni sławy ludzie –

powiedział.

Upokorzenie i wstyd sprawiły, że miałam ochotę uciec. Dlaczego nie zadziałało? Przecież

doskonale pamiętałam przepowiednię:Z diamentem w dłoni wypowie: vincere hostem, niszcząc tym

samym wroga, krótka do tego droga.

Po raz pierwszy ogarnęły mnie wątpliwości co do prawdziwości tych słów. Może faktycznie

przepowiednia była jednym, wielkim kłamstwem, napisanym przez kogoś, komu się nudziło? Nie

chciałam w to wierzyć, ale co by było, gdyby to okazało się prawdą?

– Dolor!** – wykrzyknął Azeron.

Z jego dłoni wystrzeliła jasnoniebieska kula światła, któta pędziła wprost ku mnie. Nie zdążyłam jej

ominąć. Wpadła wprost w mój brzuch, natychmiastowo znikając.

Poczułam okropny, przeszywający moje ciało ból. Zgięłam się w pół, a zaraz potem całkowicie

upadłam na ziemię. Brylant wypadł mi z ręki. Wiłam się i jęczałam w konwulsjach. Pomyślałam, że

to koniec. Już nie pokonam wroga. Umrę, a Azeron zapanuje nad Hekuzją. Co to za poświęcenie,

skoro i tak nie pomogłam go zniszczyć?

I wtedy, pomiędzy kolejnymi fazami bólu, przyszło olśnienie. W głowie zaświtała mi myśl, że by

zaklęcie zadziałało, wróg musi najpierw sam dotknąć diament. Wprawdzie nie było tego w

przepowiedni, ale czytałam kiedyś jedną z bardzo starych ksiąg, w której napisano coś podobnego.

Poczułam nagle przypływ siły i przekonania, że wszystko dobrze się skończy. Ból minął.

Podniosłam się z ziemi i wyprostowałam, stając dokładnie naprzeciwko Azerona.

– Naprawdę chciałaś zniszczyć mnie tym diamencikiem? Współczuję ci myślenia, że mogłaś to

zrobić tym nic nie wartym kamieniem - zaśmiał się, obracając jednocześnie diament między

palcami.

Wiedziałam, że nadszedł już ten moment.

Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam:

– Vincere hostem.

Tym razem podziałało. Diament zaświecił tak jasnym blaskiem, że musiałam na chwilę zakryć

oczy. Najwyraźniej Azeron się tego nie spodziewał, bo krzyknął i upuścił kamień.

– Jak... mogłaś... – wykrztusił, zanim padł na kolana, pokaszlując.

Światło diamentu skierowało się wprost na niego. Patrzyłam, jak kuli się i wypowiada jakieś

magiczne słowa, które nie działały. Chwilę potem jego ciało zaczęło się rozpadać, formując się w

białą mgłę, która ulatywała daleko stąd. Niedługo potem zniknął cały. Jego koń wciąż tam stał i

widziałam w jego oczach coś ma kształt... ulgi?

Rozejrzałam się. Nigdzie nie było widać jego armii, która prawdopodobnie zniknęła wraz z nim.

Ludzie przyglądali się mi w osłupieniu. Nie wiedziałam, co dalej robić.

Jednak zaraz potem ktoś za mną zaczął klaskać. Odwróciłam się. John z uznaniem mi się

przypatrywał, bijąc brawo.

Wtedy też, po kolei zaczęli klaskać ludzie. Bili mi brawo, długo i mocno. Podniosły się nawet

triumfalne okrzyki.

Dzięki temu dotarło do mnie, co właśnie zrobiłam. Pokonałam Azerona! Ocaliłam Hekuzję!

Wypełniłam przepowiednię i swoje przeznaczenie!

– Udało ci się, Izabello. – Obok mnie stanął król.

Westchnęłam. Ocalali ludzie nadal bili brawo. Na ich twarzach dostrzegłam wymalowany podziw i

ulgę. Azeron nie istniał. Nic już nie zagrażało Hekuzji.

Uśmiechnęłam się szczerze, czego od wielu lat nie robiłam. Byłam dumna sama z siebie.

Wypełniłam misję.

Zrozumiałam, że wystarczy w coś uwierzyć, żeby to stało się prawdą.

* Vincere hostem – pokonać wroga (j. łaciński)

** Dolor – ból (j. łaciński)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz