piątek, 1 kwietnia 2016

Opowiadanie Adrianny Szczuckiej

Kolejnym opowiadaniem, jakie publikujemy jest dzieło Adrianny Szczuckiej. Serdecznie zapraszamy do czytania o raz pozostawienia później swoich wrażeń po przeczytaniu!


~~~


16 Luty 1995r
- Jakby.. ktoś włączył światło – zaczęłam – delikatna, jasna poświata oświetla wszystko wokół.
Miejsce to samo, ale jednak inne. Dzięki niemu już wiem, że coś jest nie tak. Nie umiem tego
kontrolować. Ale też nie zawsze chcę z tym walczyć.
- A co z lekami?
- Nie, nie, nie.. - energicznie pokręciłam głową - nie chcę. Przytłaczają mnie. Po tym świństwie
jestem ospała, otępiała i przygaszona. Staram się i c h kontrolować sama. Choć nie zawsze mi to
wychodzi.
- I c h? - zapytała szczerze zaintrygowana.
- Tak. O n i. Już nie raz próbowałam od nich uciekać, czy odcinać się – uśmiechnęłam się kwaśno
– Nie myślenie o tym powodowało tylko tyle, że odcinałam się od s i e b i e. Na dłuższą metę to nie
zdawało egzaminu.
- Więc co zrobiłaś? Same znikają? A może..?
Odwróciłam się w stronę okna i podciągnęłam kolana pod brodę, zastanawiając się nad
odpowiedzią.
- Nadal tu są. Są częścią m n i e. Są stanami, które muszę zaakceptować, przyjąć i zmierzyć się z
nimi. Gdy już pogodzę się z ich istnieniem jest łatwiej. O wiele łatwiej.
- Akceptujesz nową siebie.
- Dokładnie.
Nastąpiła krótka chwila ciszy, którą przerywało jedynie cichutkie tykanie zegara, dobiegające z
sąsiedniego pokoju. Skupiłam wzrok na podniszczonej boazerii, co pozwoliło mi uniknąć konieczności
utrzymywania kontaktu wzrokowego z rozmówczynią.
- To jest ukryte. Pojawia się nagle, znienacka. Codziennie życie w strachu, czekając aż to wróci,
jest męczące. Sprawia wręcz fizyczny ból. Teraz gdy znów się to zaczęło, można powiedzieć, że
odczuwam długo oczekiwaną ulgę – odparłam beznamiętnym tonem.
Ujrzawszy pytające spojrzenie skierowane w moim kierunku, wiedziałam o co chce zapytać.
- Nadal czujesz się obserwowana?
- Są tu. Wszędzie. Ale tylko tu. Bo t u – oznajmiłam dotykając szczupłymi palcami splątanych,
szatynowych włosów – jestem tylko ja. Sama. Nie mają tu wstępu.
- A.. jak się czujesz.. tam?
- Dobrze. Po prostu dobrze. Tu mam swoją rzeczywistość. Odcinam się od n i c h i jest w końcu
tak jak być powinno.
- Nie byłoby lepiej się otworzyć? Chociaż spróbować? - zaproponowała – może wtedy byłoby ci
jeszcze lepiej?
- Nie. Nie pozwolą.
- Kto?
- Wy.
- My?
- Wy.
- Czyli kto?
- Ludzie.


16 Luty 1995r
Od godziny brodzę dłońmi w wilgotnej ziemi. Czarna i krucha, przesypuje mi się między palcami,
uspokajając mnie. Lubię prace w ogrodzie. To wycisza i pozwala się skupić. Ostatnio coraz bardziej mi
tego brakuje.
Podniosłam z ziemi łopatkę i zaczęłam kopać, by zrobić miejsce dla nowej sadzonki.
Niespodziewanie łopatka zderzyła się z czymś twardym. Dziwny dźwięk wybudza mnie z zamyślenia.
Zaciekawiona odkopałam tajemniczy przedmiot i podniosłam go wyżej, by móc lepiej mu się przyjrzeć w
świetle słońca. 
Mały, drewniany prostokąt nie wyróżniał się niczym szczególnym. Otrzepałam go z ziemi i
obróciłam kilkukrotnie w dłoniach, dopóki nie natrafiłam wzrokiem na niewielki otwór przypominający
dziurkę od klucza. Zajrzałam do niego, jednak jedyne co udało mi się osiągnąć, to piasek w oczach. Lekko
skonsternowana swoją naiwnością potrząsnęłam pudełkiem, którego zawartość zagrzechotała.
Zaabsorbowana bez reszty tajemniczą paczką zostawiłam narzędzia ogrodowe tam gdzie leżały i nawet
nie zerkając w ich kierunku ruszyłam w stronę Ośrodka.
- Otwórz się do cholery! - wrzasnęłam rzuciwszy skrzynką o podłogę
Zrezygnowana usiadłam obok niej i obrzuciłam ją gniewnym spojrzeniem.
Nagle rozległo się energiczne pukanie do drzwi.
- Wszystko w porządku? - zapytała przez drzwi jedna z pielęgniarek, zaniepokojona hałasem
- Spokojnie, nic się nie dzieje. To tylko pudełko spadło z biurka.
Wstrzymałam oddech. Po kilku trwających wieczność sekundach usłyszałam pierwsze kroki.
Odczekałam aż stukanie obcasów zupełnie ustanie i ponownie podniosłam sprawcę tego całego
zamieszania.
- Zadowolona jesteś z siebie? - rzuciłam gniewnie
I w tym momencie dostrzegłam, że jej wieko lekko się uchyliło. Podekscytowana, pospiesznie
rzuciłam się w stronę biurka. Z jednej z szuflad wyciągnęłam starą, metalową linijkę. Wsunęłam ją w
powstałą szparę i szybkim ruchem podważyłam wieko. Nie przyniosło to pożądanego efektu. Linijka się
złamała, a z moich ust wylała się kolejna fala przekleństw. Podniosłam przedmiot do góry. Już miałam
ponownie rzucić skrzynką o podłogę, gdy nagle do głowy wpadł mi wybitnie głupi pomysł.
Podeszłam do okna, otworzyłam je na oścież i wyjrzałam na zewnątrz. Twarz owiał mi ciepły
podmuch wiatru, przynosząc ze sobą zapach mchu i żywicy z lasu znajdującego się kilkanaście metrów
przede mną. O ścianę budynku opierała się solidnie wyglądająca drabina, a obok niej stała mocno już
wysłużona przyczepa samochodowa. Ostatni raz zerknęłam z po wątpieniem na pudełko i wystawiłam je
za okno. Zamknęłam oczy, po czym otworzyłam dłoń. Kilka sekund później odgłos pękającego drewna
nieprzyjemnie przeszył ciszę. Bingo, pomyślałam i czym prędzej zbiegłam na dziedziniec.
Zachód słońca oświetlał mój pokój przepięknymi, ciepłymi barwami. Leżałam jak zaczarowana,
podziwiając trzymane przeze mnie w dłoni drewniane figurki jelenia, królika i kruka, które przybrały
piękny, złoty kolor. Nie mogłam się nadziwić precyzji i kunsztowi z jakimi zostały wykonane. Jednak
najbardziej ciekawiły mnie szkice i rysunki, które nieznośny zefirek chciał mi bezczelnie podkraść, jakąś
godzinę temu. Oglądałam je już kolejny raz z rzędu nie wiedząc dlaczego tak przykuwają moją uwagę. Na
pozór zwykłe rysunki lasu i szkice uśmiechniętej dziewczyny, na pierwszy rzut oka wykonane przez
dziecko. Uparcie wpatrując się w rysunek przypominający mapę, zastanawiałam się co może
symbolizować ten rozmazany, kwadratowy punkt, pomiędzy dwoma wielkimi drzewami, naszkicowany
drżącą, niepewną kreską. Znudzona czekaniem na olśnienie, które nie miało zbytniej ochoty nadejść,
stwierdziłam, że nie ma na co czekać.
- A co mi tam - mruknęłam sama do siebie – idę na spacer.
Szłam leśną gęstwiną zastanawiając się, czy na pewno idę w dobrą stronę. Błądziłam po lesie już
ponad pół godziny, a zmęczenie coraz bardziej dawało mi się we znaki. Nagle mój wzrok przykuł dziwny,
zielony kształt. Nagły przypływ adrenaliny, pomógł mi przyspieszyć kroku.
Resztkami sił dotarłam do obrośniętej pokrzywami, starej szopy. Bez chwili wahania, ruszyłam w
stronę czegoś, co przypominało drzwi. Pewnym krokiem weszłam do środka. Wnętrze pomieszczenia
wypełnione było po brzegi ogromnymi, drewnianymi rzeźbami. Każda przedstawiała piękną,
uśmiechniętą dziewczynę, o długich, lekko falujących włosach, w delikatnej, krótkiej sukience.
Rozglądałam się wokoło, dopóki nie natrafiłam wzrokiem na wycinki z gazet, przyklejone na
spróchniałych deskach, służących za ścianę. Były to pożółkłe artykuły z wojennych gazet, o niepokojąco
brzmiących nagłówkach: ''Życie kortowa'', ''Koszmar w Kortowie'', ''Cała prawda o Ośrodku dla
obłąkanych w Kortowie''. Zaniepokojona, zaczęłam czytać treść jednego z nich:
''..dziś wiadomo, że z czasem przytułek dla umysłowo chorych na terenie Kortowa stał się
ośrodkiem badań naukowych dokonywanych na ludziach. Interesująca stała się choroba człowieka, jako
przedmiot badań, nie zaś sam człowiek. W tamtych czasach wśród ludności Olsztyna krążyły pogłoski o
eksperymentach na otwartych mózgach dokonywanych na terenie Zakładu, krześle elektrycznym i niskich
racjach żywieniowych pacjentów..''
Poczułam pierwszą falę mdłości, usiadłam, żeby nie zasłabnąć. Oparłam się plecami o nogi
metalowego biurka i odetchnęłam głęboko kilka razy. Szukając podparcia, moja drżąca dłoń natrafiła na
zakurzoną książkę, leżącą na podłodze. Tym razem zawahałam się. Otworzyć, czy nie?
Powoli przekręcałam kolejne strony, starając się, nie zwracać uwagi na słowa, które uparcie
domagały się mojej uwagi.
Trzymałam w ręku pamiętnik.
''Adam, nie denerwuj się, mówiła. Powtarzała to cały czas, jak mantrę, starając się uspokoić tym
samą siebie. Na jej ciele widzę jeszcze więcej sińców niż ostatnio. Twarz ma szarą, bez wyrazu. Siedzimy
w składziku i ukrywamy się przed strażnikiem. Czekamy.''
''Znów to zrobili. Siedzę naprzeciw niej zagryzając wargi ze złości. Nic się nie odzywam, jestem
wściekły. Nie mogę nic zrobić. Mam ochotę krzyczeć, ale nie chcę, żeby znów zaczęła płakać. Obiecałem
sobie, że wydostaniemy się stąd. Musimy.''
''Dym, wszędzie dym. A jej nadal nie ma. Ogień rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie.
Coraz większa liczba uzbrojonych ludzi wkracza do środka. Rozlegają się strzały. Dym dotarł aż tu.
Nie przyszła.''

Kortów, 1945
- Co tu robisz? - usłyszałam niski, zmęczony głos
Aż podskoczyłam, gdy starszy mężczyzna stanął w drzwiach.
- Ja.. - nie byłam w stanie wydusić z siebie choćby słowa. Starszy pan obrzucił mnie spojrzeniem
przepełnionym złością i obrzydzeniem. Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy, musiałam odwrócić
wzrok, żeby być w stanie wypowiedzieć choćby słowo.
- Chciałam.. oddać to – wydukałam wyciągając z kieszeni dwie figurki i zwinięte w rulonik
rysunki.
- Skąd to masz? - warknął
- Ze skrzynki – szepnęłam cichutko – wykopałam ją z ogrodu
- Co tam robiłaś? Nikt nie powinien był tego znaleźć.
- Jestem pacjentką – głos zaczął mi drżeć – od niedawna, rodzice mnie tam wysłali.
- Pacjentką? - zapytał zdumiony
- Ja.. - czułam jak po policzkach spływają mi pierwsze łzy – cierpię na schizofrenię.
Mężczyzna osunął się ciężko na stary, drewniany taboret, a ja dyskretnie otarłam twarz.
- Nie sądziłem, że znów.. ech.. - powiedział bardziej do siebie niż do mnie – choć ze mną
I wyszedł nie obracając się za siebie. Po chwili namysłu, ruszyłam za nim. Wyszliśmy i
skręciliśmy w zarośniętą, rzadko używaną ścieżkę. Ostre gałęzie boleśnie kuły mnie w ramiona i gołe
kostki, ale zaciskałam zęby i szłam dalej. Po piętnastu minutach znaleźliśmy się przed niewielkim,
kamiennym domem, otoczonym przez piękne, dziko rosnące leśne kwiaty.
- Wejdź – rzucił nieznajomy i otworzył przede mną drzwi.
Wślizgnęłam się do środka i stanęłam w przedsionku. Wpatrywała się we mnie para zielonych,
wąskich oczu. Takich samych jak u mojego towarzysza.
- To mój brat Adam - wyjaśnił
Starszy pan natychmiast odwrócił wzrok i wrócił do czynności, którą wykonywał przed naszym
przybyciem – rzeźbił twarz w kawałku drewna, wielkości mojej dłoni.
- Adam? – zagaił go brat
Adam nie zareagował. Nadal uparcie wpatrywał się w kawałek drewna trzymany w ręce.
- Adamie, to moja nowa znajoma, ma coś dla ciebie – położył przed mężczyzną jego rysunki.
Adam po dłuższej chwili spojrzał na kartki. Jego twarz, była wyprana z emocji.
- Jestem Kasia, miło mi pana poznać.
Adam niespodziewanie wstał, upuszczając na ziemię wszystko co trzymał w dłoniach.
- Idę na spacer Bartoszu – powiedział, nie spojrzawszy choćby w jego stronę i wyszedł.
Siedzieliśmy z Bartoszem w ciszy, co jakiś czas dyskretnie spoglądając na siebie. Po jego zniszczonej
przez czas twarzy widać było ciężar bagażu emocjonalnego, który nosił ze sobą przez całe życie. Choć go
nie znałam, czułam do niego respekt.
- Ona też miała na imię Kasia – widząc moje pytające spojrzenie, wyjaśnił – dziewczyna z
pamiętnika i rysunków. Przyjaciółka Adama.. czytałaś pamiętnik, prawda?
- Tak.. niechcący.. - spuściłam wzrok, zawstydzona.
- Trupi Czerep. Taką nazwę nosił kiedyś zakład, w którym obecnie przebywasz. Wiesz dziecko, co
tam się działo?
Pokręciłam przecząco głową.
- Ech, wy młodzi. Nic was już nie obchodzi oprócz tych całych komputerów.. - machnął ręką
- Pański brat był tam? - zastanowiłam się przez chwilę – A Kasia?
- Podczas wojny Niemieccy żołnierze przejęli przytułek w Kortowie i zrobili tam szpital
wojskowy. Przez pewien czas opiekowali się tam Adamem, ale niedługo po przyjeździe wojska uciekł.
Rodzice nie chcieli go przyjąć, więc zamieszkaliśmy ze mną i moją żoną.
- Co dolega Adamowi?
- Cierpi na pewien rodzaj autyzmu.. mówią na to zespół aspergera. A Kasia miała poważne omamy
i urojenia. To były ciężkie czasy, brakowało jedzenia, prądu, wody, były problemy z kanalizacją.. nie było
warunków, żeby się nimi zająć. Ale nikt nie sądził, że w Kortowie dzieją się takie rzeczy.. Dziecko, nie
chcesz nawet wiedzieć jakie – pokręcił głową, jakby starał się wyrzucić z głowy niepokojące
wspomnienia – A dla Adama liczyło się tylko to, żeby zabrać stamtąd Kasię. Tydzień po jego ucieczce,
udało mi się wkraść do ośrodka i ją znaleźć. Zostawiłem jej kilka niezbędnych przedmiotów, które miały
jej pomóc w ucieczce. Nie byłem jej w stanie zabrać ze sobą. Żołnierze byli wszędzie. Musiała zrobić to
sama.
- Co się z nią stało? Żyje?
- W planowany dzień ucieczki Rosjanie zaatakowali ośrodek. Wymordowali wszystkich. Od
Niemców zaczynając, na pacjentach kończąc. Nie miała szans.
Nagłe pojawienie się światła zupełnie mnie zdezorientowało, nie rozumiałam co się dzieje. Nie
widziałam zupełnie nic, a światło z sekundy na sekundę świeciło coraz intensywniej.
- Panienko, nic ci nie jest? - usłyszałam głos pana Bartosza, ale nie dostrzegłam go
Ktoś zaczął tupać. Bardzo głośno.
- Przestań – jęknęłam
Tupanie przybrało na sile.
Zaczęłam krzyczeć.
Obudziłam się w swoim pokoju. Byłam lekko obolała i niemiłosiernie bolała mnie głowa, ale poza
tym nie dolegało mi zupełnie nic. Uznałam, że nie ma co zwlekać - wstałam i wyszłam z pokoju ściskając
w dłoni drewnianą figurkę słowika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz