Kolejnym opowiadaniem, jakie publikujemy jest dzieło Konrada Nowickiego. Serdecznie zapraszamy do czytania o raz pozostawienia później swoich wrażeń po przeczytaniu!
~ ~ ~
To słowo brzmiało w głowie Eve niczym najgorsze
wspomnienie. Tak ją nazwano zanim uciekła.
A najgorsze, że powiedziano prawdę.
Była czarownicą i od dziecka dobrze o tym wiedziała.
Matka nauczyła ją wszystkiego o magicznych substancjach i zaklęciach. Teraz Eve
potrafiła bezbłędnie rzucać nawet najtrudniejsze uroki, jeśli miała potrzebne
składniki, a jej trucizny nie miały sobie równych.
Szkolenie trwało całe 17 lat jej życia, lecz mimo to
Eve zapomniała o najważniejszej lekcji.
Nikomu nie mów o swojej mocy.
Może nawet nie zapomniała, ale postanowiła
zignorować. Oddała swój los w ręce przyjaciółki, która ją zdradziła.
* * *
Alice chorowała. I to ciężko. Żaden medyk nie
potrafił powiedzieć, co jej dolega. Bo tylko wiedźma potrafiłaby rozpoznać tę chorobę.
Był to Pocałunek Śmierci. Straszliwa choroba, która
zawsze kończy się tak samo. Nietrudno jest się domyślić jak.
Jednak wiedźmy znały sposoby, by oddalić ludzi od
ich własnych grobów. Było to nawet proste, jednak żadna
czarownica nie odważyłaby się zaufać człowiekowi na tyle, by ujawnić przed nim
swe zdolności. Jedynie Eve była na tyle głupia.
Gdy Alice była już bardzo blisko śmierci, Eve
zaczęła zakradać się do jej pokoju i karmić ją lekami. Choroba zaczęła
ustępować, a Alice odzyskała świadomość. Nie miała już majaków sennych ani
gorączki. Zaczęła się zastanawiać i pytać, co podaje jej przyjaciółka. Eve nie
miała więc wyjścia i zdradziła swoją jej tajemnice.
Niczego bardziej w życiu nie żałowała.
Alice zdawała się to zaakceptować i obiecała zachować
sekret dla siebie. Lecz gdy tylko usłyszała, że wyzdrowiała, zawiadomiła całą
wieś, kogo należy się obawiać.
A teraz matka Eve nie żyła. Alice z resztą też.
Poddano ją próbie żelaza, bo miała bliski kontakt z czarami. Próby tej nie
przeszła.
* * *
Eve aktualnie siedziała w celi i rozmyślała nad
swoim życiem. A raczej nad tą częścią życia, która jej pozostała. Przyznała się
do bycia wiedźmą. Nie widziała powodu by zaprzeczać. I tak była już martwa, a
nie chciała przechodzić żadnejz prób.
Nie chciała śmierci matki. Nigdy nie myślała, że
Alice ją zdradzi, ale teraz już wie, że powinna była pozwolić jej umrzeć.
Było jednak za późno.
Myślała też o Michaelu. Chłopaku w którym była
zakochana. Chłopaku, z którym miała wziąć ślub. Chłopaku, którego ojciec ją
zabije.
Był inkwizytorem. Jednym z najlepszych. I najmniej
litościwych. Nie miał oporów zabić swoją żonę za zdradę. Ocalił jedynie syna.
Chłopca o kręconych, czarnych włosach i rumianych policzkach, który wyrósł na
wspaniałego, młodego mężczyznę.
Który go nienawidził.
Eve wiedziała, że Michael byłby w stanie zabić ojca, jeśli trafiłaby się taka okazja.
Jej rozmyślania zostały przezwane przez hałas w
korytarzu. Przypominało to krzyk zdziwienia i uderzenie metalu o metal.
Wstrzymała oddech i czekała. Usłyszała szybkie kroki w kierunku celi. Było
ciemno, więc zobaczyła idącą postać gdy była już bardzo bliską. A rozpoznała
dopiero gdy ta się schyliła.
Był to Michael. Szok nie pozwolił Eve nic powiedzieć
ani się poruszyć. Dopiero gdy Michael otworzył jej drzwi celi i spróbował ją
podnieść ruszyła się. Ciągnął ją za rękę wzdłuż korytarza, z którego przyszedł.
Zobaczyła po drodze dwóch leżących nieprzytomnie strażników. Gdy wyszli z
więzienia rozejrzała się dookoła, lecz zobaczyła tylko otaczającą ich ciemność.
Kierowali sięw stronę lasu.
Michael cały czas milczał, co zaczęło ją niepokoić.
Pierwsze słowa wypowiedział dopiero, gdy ukryły ich drzewa i nikt już nie mógł
ich zobaczyć.
- Musisz uciekać. I to jak najdalej stąd. Nie mogę
jednak już bardziej Ci pomóc.
Eve nie wiedziała co ma nastąpić, lecz do tej pory
sądziła , że skoro Michael pomógł jej uciec, to uda się w podróż razem z nią. Powrót
do wsi to był dla niego wyrok śmierci.
- Chcesz tam wrócić? Zabiją Cię za to, że mi
pomogłeś.
- Nie zabiją, bo nie będą wiedzieli. Zostawiłem tam
krzyż mojego ojca. Wiesz, ten z którym się nie rozstaje. Poszedłem też
spytać się naszej sąsiadki, czy go nie
widziała bo wieczorem zniknął. Wszyscy uwierzą, że to on Cię uwolnił.
- Nie miał powodu – zaczęła mówić, ale jej przerwał.
- Twoja matka go przekupiła przed śmiercią. Zdobyłem
jej naszyjnik i schowałem u niego w pokoju. Zaświadczę do kogo należał. A w
razie potrzeby powiem, że słyszałem tę rozmowę. Uwierz, że wszystko dokładnie
przemyślałem.
- A strażnicy?
- Nie widzieli mnie. Przestań się przejmować. Dam
sobie radę.
I wtedy Eve zrozumiała. Nie chodziło mu wcale o nią.
To była okazja, na którą czekał. Doprowadzi do śmierci ojca. Pomści matkę. To
że ona będzie żyć, to tylko poboczna korzyść. Jego plan był bardzo przemyślany,
jednak nie przewidział jednej możliwości. Czegoś, co właśnie się zdarzyło.
Jego ojciec się obudził i zaczął go szukać. Szedł
właśnie z grupką ludzi niosących latarnie. Zmierzali w kierunku więzienia.
Musieli spodziewać się, że Michael pomoże jej uciec.
Eve poparzyła na chłopaka. Zauważyła w jego oczach
strach. Ogarnęła go panika i nie wiedział co zrobić. Najwyraźniej nie chciał
porzucać dawnego życia i uciec z Eve, ale ta wiedziała, że nie ma wyboru.
- Musimy iść bo nas znajdą – powiedziała i
pociągnęła go za rękaw.
Michael spojrzał ostatni raz na ludzi, którzy
zaczęli już znikać w budynku więzienia. Kiwnął głową, odwrócił się i razem
pobiegli w głąb lasu.
* * *
Leżeli na ziemi daleko za wsią, gdy zaczęło świtać.
Postanowili odpocząć chwilę, ale byli zbyt zmęczeni, by wyruszyć w dalszą
podróż. Żadne z nich nie spało w nocy.
I żadne z nich nie odważyło by się zasnąć w ciągu
dnia.
Ostatecznie Michael wstał i powiedział do Eve:
- Wstawaj. Musimy ruszać, bo nas znajdą. – Otrzepał
jeszcze ubranie z błota i wyciągnął rękę do Eve. Ta niechętnie ją złapała i
podniosła się z ziemi. Postanowiła zadać pytanie, które ją dręczyło od paru
godzin.
- Dokąd się wybierzemy? – Wiedziała, że inkwizytorzy
poinformują ludzi w pobliskich wsiach o dwójce poszukiwanych uciekinierów.
Gdyby się w którejś z nich pokazali, od razu zostaliby wydani.
Eve nie mogła też użyć czarów. Pozbawiono ją
wszystkich potrzebnych składników. Mogła co prawda zebrać kilka z nich, ale w
lesie nie rosły rośliny potrzebne do rzucania silnych klątw. Może udałoby się
jej aktywować jakieś zaklęcie obronne, ale zanim znalazłaby wszystkie zostałaby
pewnie złapana.
- Na razie się tym nie martw. Musimy dotrzeć do
rzeki, zrobić tratwę i popłynąć – powiedział Michael.
- Ale dokąd? – Eve miała wrażenie, że już nigdzie
nigdy nie poczuje się bezpiecznie.
- Daleko stąd. Jak najdalej – padła odpowiedź.
Eve nie chciała pytać dalej. Zdała sobie sprawę, że
Michael również nie ma pojęcia co będzie dalej.
Nagle usłyszeli głosy z daleka. Należały
niewątpliwie do kilku osób.
* * *
Z początku odchodzili wolno starając się wydawać jak
najmniej dźwięków, ale gdy głosy ludzi znacząco się przybliżyły, przyśpieszyli
kroku. Później zaczęli biec.
Słyszeli kroki osób, które ich goniły. Ciągle
ktoś wykrzykiwał „Tam są!” albo
„Szybciej, bo nam uciekną!”
Eve z Michaelem uciekali coraz szybciej i szybciej,
aż dotarli do rzeki. Nurt był jednak zbyt silny bo mogli przez nią przepłynąć,
a nie mieli czasu na zrobienie tratwy. Pozostała jedynie walka.
Chwilę później pojawili się ich prześladowcy. Było
ich pięcioro. Czterech mężczyzn i jedna kobieta. Eve rozpoznała ich. Jeden z
nich pilnował jej w celi. Dwoje kolejnych było inkwizytorami. Ostatni był
młynarzem, akobieta jego żoną. Należeli do tych radykalniejszych rodzin i
najwyraźniej chętnie pomagali w wyłapywaniu czarownic.
Stojący obok niej Michael wyglądał na przerażonego.
Trzymał w ręce gruby kij do obrony. Musiał go podnieść, gdy Eve przypatrywała
się prześladowcą. Jednak zwykły patyk nie mógł się mierzyć z piątką osób. Byli
bez szans.
Nagle Eve olśniło, że tak w cale nie jest. Mieli
przewagę. I to sporą.
Mieli po swojej stronie magie. I kompletna
nieświadomość ludzi, którzy woleli ją potępić i zniszczyć, niż spróbować ją
zrozumieć.
Oprawcy otoczyli ich tak, że nie mieli dużego pola
manewru. Uśmiechnął się jednak do nich los. U stóp Eve rósł jeden, błękitny
kwiatek. Dziewczyna zerwała go czym prędzej, wyciągnęła rękę przed siebie i
krzyknęła „Stop!”, bo widziała, że przeciwnicy chcieli ich zaatakować.
Wszyscy, łącznie z Michaelem spojrzeli na nią, a
także na kwiat, który trzymała. Eve miała nadzieję, że przekonają ich jej
zdolności aktorskie. Uspokoiła bicie serca, podniosła wysoko głowę i
przemówiła.
- To, co trzymam w ręce, to Czarcie Ziele. Jako, że
jesteście niedokształconymi kretynami to o nim nie słyszeliście i nie znacie
jego działania. Pozwólcie więc, że wam wyjaśnię. Gdysię ją podpali, można użyć
dymu do rzucania ciężkich klątw. Naprawdę ciężkich, uwierzcie mi. Ta tutaj –
Przyjrzała sięroślinie. – powinna wystarczyć do zabicia….- Udała, że się
zastanawia. – trzech osób. I może jeszcze przyprawiłaby o ból głowy czwartą.
Faktem jest więc, że jeśli nas nie zostawicie w spokoju, to większość z was
zginie, a z pozostałymi rozprawi się Michael.
Oprawcy spojrzeli na siebie niepewnie. Nie wiedzieli,
czy mogą jej wierzyć, ale nie chcieli ryzykować.
- A skąd niby weźmiesz tu ogień? – spytał młynarz.
Eve bardzo czekała na to pytanie. Spojrzała na
kwiatek i wykorzystała sztuczkę, której nauczyła ją dawniej mama.
Skoncentrowała się i po chwili na czubku rośliny płonął malutki płomyczek. Z
zadowoleniem spostrzegła, że obecni dygnęli. Postanowiła więc kontynuować
szopkę. Zaczęła wypowiadać słowa w nieistniejących językach. I szczęście
uśmiechnęło się do niej kolejny raz. Zawiał bowiem wiatr, który skierował dym w
stronę oprawców.
To przechyliło szalę zwycięstwa na jej korzyść.
Inkwizytorzy ruszyli pierwsi, a za nimi reszta ludzi. Nie mieli czasu
zastanawiać się czemu Eve ich ostrzegła zanim rzuciła klątwy. Po prostu
uciekali, jakby to miała być ostatnia czynność w ich życiu.
Eve zaśmiała się głośno i strasznie (A przynajmniej
starała się by tak wyszło). Gdy kroki ich przeciwników na dobre ucichły w
lesie, spojrzała z dumą na Michaela.
Stał on wyprostowany z lekko otwartymi ustami, jakby
nie docierało do niego co się właśnie stało. Ostatecznie odrzucił patyk i
pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć, że jego słodka Eve przerodziła się w silną
i bezwzględną wiedźmę.
Nie znał jej jeszcze z tej strony.
* * *
Budowanie tratwy było naprawdę proste. Wystarczy
ściąć drzewa i związać je mocno linką.
Tak to wyglądało w teorii.
W praktyce nie mieli niczego ostrego, by ściąć
drzewa. Ani niczego by je potem związać.
Dlatego postanowili iść dalej na pieszo. Brakowało
im jedzenia i byli zmęczeni. Postanowili więc pójść pieszo do jakiejś odległej
wioski omijając te bliższe. Istniała szansa, że wieść o dwójce uciekinierów nie
rozniosła się aż tak daleko. Lecz znowu
była to tylko teoria.
Polować było ciężko. Michael starał się podejść
zwierzęta, by potem zatłuc je kijem.
Poruszał się jednak zbyt głośno, więc wszystkie króliki, które spotkali
uciekły.
Odżywiali się korzonkami i jadalnymi roślinami. Co
jakiś czas znajdowali jeziorko lub znów spotykali rzekę, dzięki czemu mieli
wodę. Nie wiedzieli jak daleko udało im się uciec, ani dokąd tak naprawdę
zmierzają. Jedyne czego byli pewni to
tego, że muszą kontynuować podróż.
* * *
W końcu dotarli do miasta. Drogi były wyłożone tam
kamieniami, a ludzie - z oddali –
wyglądali na dość bogato ubranych. Ale podróżnicy nie zwróciliby na te miejsce
uwagi i ominęliby je gdyby nie pewna ważna rzecz. A mianowicie, przy rzece stał
port.
Nie był co prawda duży. Mieścił się w nim jedynie
jeden duży statek, ale więcej przecież nie potrzebowali.
Michael postanowił zachować środki ostrożności.
Mieli wejść do miasta osobno.
- Jeśli dotarły tu wieści o nas, to poszukują dwójki
młodych osób. Nie zwrócą uwagi na samotnych wędrowców.
Eve nie była przekonana do tego planu. Zwłaszcza, że
miała wejść pierwsza.
- Ja w tym czasie obejdę miasto i przyjdę z drugiej
strony. To pozwoli nam zachować jeszcze większe bezpieczeństwo – przekonywał ją
Michael.
Eve nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że jej
przybycie będzie próbą. Jeśli mieszkańcy nie rzucą się na nią z chęcią mordu to
zda. Jeśli zaś obleje, to Michael pójdzie sobie dalej. Wiedziała, że nie
zaryzykowałby dla niej drugi raz.
Tak więc Eve poszła. Nie chciała tego opóźniać, bo i
tak by nic to nie dało.
W mieście trafiła na targ. Postanowiła nie marnować
czasu i zebrać informacje o statkach. Ustała przy stoisku z owocami i zaczęła
oglądać jabłka. Musiała się powstrzymywać by nic nie zjeść. Głód zaczął
doskwierać jej jeszcze bardziej.
Sprzedawczynią okazała się dziewczyna trochę starsza
od Eve. Miała długie, ciemnoblond włosy i szary płaszcz.
- Weź jedno. Wyglądasz jakbyś miała zaraz upaść z
głodu – powiedziała jej.
Eve spojrzała na nią ze zdziwieniem, jednak wgryzła
się w owoc nim ta zdążyła zmienić zdanie. Sok pociekł jej po brodzie, a
sprzedawczyni przyglądała jej się czujnie z uśmiechem na twarzy.
- Nie jesteś stąd, prawda? – spytała.
Eve zamarła. Obawiała się pytań. Głównie dlatego, że
nie miała dobrych odpowiedzi. Stała tam przez chwilę skamieniała, po czym
oznajmiła:
- Musze już iść.
Mimo, że sprzedawczyni starała się ją zatrzymać i
uspokoić, Eve szła dalej. Dopiero gdy kilka metrów dalej poczuła na swoim
ramieniu dłoń zatrzymała się.
- Nie bądź głupia. Szukają Cię. Pójdź ze mną, a
przeżyjesz – usłyszała szept.
Sprzedawczyni patrzyła jej w oczy jakby chciała wzbudzić
w niej zaufanie.
- Mam statek i pomogę Ci uciec – powiedziała i
nachyliła się nad Eve by wyszeptać jej do ucha – My wiedźmy musimy sobie
pomagać.
To sprawiło, że Eve mogłajuż tylko podążyć za
dziewczyną. Nie powiedziała nic, ponieważ nie znalazła odpowiednich słów.
Dopiero gdy dotarły na statek i zamknęły się w kajucie zaczęły rozmawiać.
- Nie boisz się, że ktoś okradnie twój stragan? –
spytała Eve.
Morgana, bo tak brzmiało imię młodej sprzedawczyni,
odpowiedziała, że nie. Przy stoisku został jej pracownik. Opowiedziała potem o
wszystkim co działo się w mieście przez ostatnie kilka dni. Inkwizytorzy
szukali dwójki uciekinierów. Jeden z wyżej postawionych inkwizytorów przybył tu
osobiście. Eve podejrzewała, że to ojciec Michaela. Nie miała jednak na to
żadnych dowodów. Spodziewał się on, że właśnie do tego miasta przybędzie wraz z
jego synem, ponieważ znajdował się tu port. Ten inkwizytor przebywał już w
mieście od paru dni i czekał.
Potem Morgana opowiedziała własną historie. Była
czarownicą, której ułożyło się w życiu. Po wujku odziedziczyła statek i zajęła
się handlem. Dzięki temu mogła też zwiedzać świat, a co ważniejsze,
kolekcjonować najróżniejsze rośliny i substancje potrzebne do eliksirów i
rzucania uroków.
Eve powiedziała jej za to, co ją spotkało, o tym jak
zdradziła ją przyjaciółka i o Michaelu.
- Właśnie! Michael! – Kompletnie zapomniała, że
miała się z nim spotkać. Ale jej rozmyślania przerwały krzyki dochodzące z
zewnątrz.
Wyszła wraz z Morganą na statek i zobaczyła coś
okropnego.
Ojciec Michaela ciągnął go na środek rynku. Chłopak
był pobity i ewidentnie zbyt słaby by stawiać opór. Ludzie wiwatowali i
obrzucali go przekleństwami. Ale najgorsze były słowa inkwizytora:
- Dziewczyna musi gdzieś tu być! Szukajcie jej!
Eve zrozumiała, że ma tylko dwa wyjścia. Mogła albo
ubłagać Morganę, by natychmiast
odpłynęły, albo spróbować uratować Michaela.
Po tym wszystkim co razem przeszli nie mogła go zostawić
na pewną śmierć. Wiedziała, że jego pomoc nie była czysto altruistyczna, ale
mimo wszystko jej pomógł. I ona musiała teraz odwdzięczyć się tym samym. Nie
miała jednak żadnej broni, którą mogłaby się posłużyć.
Pomyślała jednak o zapasach Morgany skrywanych pod
pokładem i zrozumiała, że nie była to do końca prawda.
* * *
Morgana pomogła jej przyszykować mikstury.
Przygotowały odurzający pył z ziół,
proszek dymiący, a także rzuciły na siebie zaklęcie obronne. W kilku
małych buteleczkach zamknęły uroki. Po rozbiciu naczynia, klątwa samoistnie
rzucała się na najbliżej stojącą osobę. Czar ten wywoływał natychmiastowe
problemy zdrowotne, jednak tylko tymczasowe.
Gdy wyszły na statek, Morgana przemówiła do Eve.
- Więcej nie mogę Ci pomóc. Nie chcę się ujawniać. A
poza tym jak zobaczą że jestem czarownicą,to zaatakują statek i nie uciekniemy.
Eve zdawała sobie sprawę, że przyjaciółka ma rację,
ale nagle poczuła się sama.
I bardzo odpowiedzialna.
Jeśli jej nie uda się pomóc Michaelowi to umrze.
Jest jego ostatnią nadzieją.
* * *
Michael miał głowę opartą o pieniek, a ręce związane
z tyłu. Obok stał człowiek trzymający siekierę. Wokół stało jeszcze kilkoro
ludzi. Reszta rozbiegła się po okolicy by szukać Eve. Mieli został straceni
razem.
Nikt z zebranych nie przewidział jednak , że Eve
przyjdzie do nich sama.
Ludzie zaczęli najpierw szeptać zaniepokojeni, a
następnie skupiać się w większe grupki by czuć się bezpieczniej. Michael
przekręcił głowę tak, by móc lepiej widzieć co się dzieje.
Eve szła w zniszczonym i pobrudzonym ubraniu i nie
wyglądałaby na groźną, gdyby nie emanująca od niej pewność siebie.
Jeden z inkwizytorów zaczął biec w jej kierunku. Ona
jednak bez większej uwagi rzuciła mu pod nogi jakąś fiolkę. Gdy ta się rozbiła,
wyleciał z niej dym, a mężczyzna natychmiast dostał ataku kaszlu tak silnego,
że nie mógł dalej biec. Skulił się na ziemi i starał się opanować. To sprawiło,
że ludzie Odsunęli się od niej jeszcze bardziej.
Gdy Eve podeszła już bardzo blisko Michaela, pozostali
inkwizytorzy ocknęli się z transu wywołanego strachem i podeszli do niej. Było
ich troje plus mężczyzna z siekierą.
„Teraz dopiero się zacznie” – pomyślał Michael.
* * *
Eve miała problem. I to poważny.
Nie mogła użyć ziół paraliżujących , bo zadziałałyby
również na Michaela. Gdyby rzuciła buteleczką za blisko niego, urok również
mógłby go trafić. Proszek dymiący by tylko ich zmylił, ale ona sama też nie
mogłaby wyprowadzić przyjaciela. Postanowiła zdać się na coś co już kiedyś
zadziałało.
Na blef.
- Nie zmuszajcie mnie bym musiała zwami zrobić to co
z poprzednim. – Wskazała na biedaka, który zwijał się na ziemi w ciągłych
atakach kaszlu i drgawek. – Naprawdę nie chcę by więcej osób umarło – dodała.
Miała nadzieję, że zrozumieją aluzję. Ta klątwa nie zabijała, ale nic niestało
na przeszkodzie by oni w to wierzyli.
Jednak inkwizytorzy nie wyglądali na
przestraszonych. Jedynie kat na chwilę zmienił wyraz twarzy.
Eve zdążyła ułożyć w głowie plan awaryjny. W razie
czego rzuci ziołami i ucieknie. Była to jednak ostateczność.
Najszybciej jak potrafiła wyciągnęła buteleczkę z
klątwą i zaatakowała nią człowieka z siekierą. Gdy zobaczyła, że inkwizytorzy
ruszyli w jej kierunku, zaczęła się oddalać. Rozbiła kolejna fiolkę pod nogami
jednego z nich, a inny potknął się o nogi Michaela, który od razy rzucił się na
niego i przygniótł ciałem.
Został ostatni. Nie zdążyła wyjąć kolejną butelkę
dopadł ją. Złapał za ramię i przewrócił na ziemię. Następnie ją kopnął w twarz.
- Już nie jesteś taka potężna, co?
I właśnie wtedy ojciec Michaela wyświadczył jej
największą przysługę w życiu. Zjawił się.
Eve była pewna, że inkwizytor stojący nad nią nie
odwróciłby od niej wzroku jakiegokolwiek innego powodu. A sekunda jego nieuwagi
wystarczyła.
Eve wzięła garść odurzających ziół i rzuciła nimi w
twarz oprawcy. Ten odsunął siękilka kroków i upadł. Dziewczyna poderwała się z
ziemi i ujrzała naprawdę nieciekawy widok. Ojciec Michaela zbliżał się w ich
kierunku wraz z dwoma innymi inkwizytorami. A ten z którym walczył Michael
trzymał go teraz za ubranie.
Miała kłopoty.
Uznała, że to odpowiedni moment na ucieczkę.
Rzuciła w stronę Michaela fiolkę z urokiem.
Ta rozbiła się na ziemi, dym się uwolnił, a
inkwizytor dostał ataku kaszlu. Eve nie mogła uwierzyć w swoje szczęście.
Michael zrobił kilka kroków w jej kierunku, ale oczywistym było, że nie może
biec. To komplikowało sprawę.
W tym czasie znaleźli się przy nich inkwizytorzy, z
ojcem Michaela na czele . Eve nie miała ochoty już się z nimi cackać. Rzuciła w
ich stronę kilka buteleczek. Było ich więcej niż potrzeba, ale nie zwracała na
to uwagi. Poczuła nienawiść do tych ludzi.
Ludzi, którzy byli zbyt tępi by przynajmniej
spróbować zrozumieć innych.
Ludzi zbyt zapatrzonych w siebie by pomyśleli, że
może nie mają racji.
Ludzi zbyt okrutnych by okazać łaskę tym, których
jedynym przewinieniem były narodziny.
Inkwizytorzy upadli. Ojciec Michaela złapał się za
serce. Eve miała nadzieję że połączona siła klątw ich zabije. Ale nie miała
ochoty poświęcać tym ludziom ani jednej myśli więcej. Nie zasługiwali na to.
Rzuciła woreczkiem z proszkiem dymiącym o ziemie.
Było go tyle, że po paru sekundach na całym placu panowała mgła. Eve wiedziała
jedna, w którym kierunku ma zmierzać. Szła tam powoli pomagając iść Michaelowi.
Otaczały ich krzyki ludzi, którzy nie rozumieli co się dzieje. Spodziewali się
śmierci w każdej chwili. Jednak się mylili.
* * *
Gdy Eve dotarławraz z Michaelem do portu, Morgana
pomogła im wejść na pokład. Dostali własną kajutę. Była co prawda ciasna i
stało tam tylko jedno łóżko, ale i tak Morgana pomogła jej więcej niż na to
zasługiwała.
Chociażnie.
To wszyscy wokół sądzili, że nienależało jej się
nic, nawet życie. Ale po tym wszystkim co przeszła zrozumiała, to ona miała
rację. Nieważne jakim człowiekiem się urodziła, ale jakim się stała. Nie jej
winą, że jest czarownicą. I nie jej zasługą.
Wiedziała, że była dobra i nieważne ile osób sądziło
inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz