Naszym kolejnym opowiadaniem jest ,,Parasol" Marty Sobieraj.Serdecznie zapraszamy do czytania o raz pozostawienia później swoich wrażeń po przeczytaniu!
~ ~ ~
Brian chciał być
optymistą. I na chęciach się niestety kończyło. Na słowo „jesień” chciałby
zareagować z uśmiechem, przecież to taka urocza pora roku. Kolorowe liście
spadające z drzew i mieszczące się we włosach. Spacery i pocałunki w deszczu. Uciekanie
przed ulewami. Wyjątkowe zdjęcia powstające za sprawą niebanalnych krajobrazów.
Zbieranie kasztanów i robienie z nich różnych figurek. Długie wieczory przy
kominku. Ludzie poubierani w urocze swetry. Czekanie na pierwszy śnieg. Nie.
Przygnębiała go. Szaro, ciemno, zimno. Nie, nie, nie, jesień to nic dobrego. Brian
widział to jako okres przed zimą, która jest okresem przed wiosną. Wiosna była
jego porą roku, zdecydowanie. Natomiast jesień mógłby raczej przespać,
zawijając się wcześniej w naprawdę gruby koc.
Kolejny jesienny
poniedziałek, kolejny dzień, który idealnie oddawał wizję jesieni wyznawaną
przed Briana. Jeszcze zaczęło padać, a on nie wziął parasolki. A gdyby go ze
sobą zabrał, to pewnie nawet by nie padało. To taki przebiegły czas w roku, na
który nie ma szans się przygotować. Wiosną zawsze wiadomo, a nawet jak pada, to
tylko przyjemnym ciepłym deszczem.
Brian pogodził się już
ze swoim nastawieniem do świata, choć gdzieś w głębi duszy odczuwał wieczne
niezadowolenie. Przecież kiedyś taki nie był. Przecież kiedyś śmiał się, gdy z
końców jego rudych włosów płynęły całe strumienie wody, zalewając jego radosne
oczy. Słyszał wtedy swój śmiech tak wyraźnie, był tak szczery, jakby nic innego
się nie liczyło. Bo tak było. Nie liczyło się nic z wyjątkiem deszczu na twarzy
i wrześniowego wiatru, nie liczyło się nic z wyjątkiem ciepłej dłoni Diany w
jego dłoni.
To już rok. Minął rok,
od kiedy Diany nie było w jego życiu. A co się stało się z Dianą? Wyjechała do
pracy za granicą, mówiąc, że niedługo wróci. Długo wyjaśniała, że planuje to od
jakiegoś czasu, ale nie wiedziała, jak ma się przyznać. Załatwiła wszystkie
papiery i dokumenty, kupiła bilet na samolot. Wyleciała tydzień po tym, jak
oświadczyła Brianowi, co zamierza robić przez następne 12 miesięcy. Tylko że od
roku nie wracała, od roku nie dostał od niej żadnej wiadomości. Wyjechała pod
koniec września, a teraz Brian brnął przez październikowy deszcz bez parasola.
Brnął, narzekając na brak osłony przed wodą, ale gdzieś w środku czuł, że tak
naprawdę narzeka teraz na brak Diany. Nie chodziło o wszechobecne zimno na
zewnątrz, ale to w środku, które panowało w jego sercu już od roku. A trzeba
tutaj zaznaczyć, jak mocno taki mróz potrafi doskwierać. Nieważne, co dzieje
się wokół ciebie i tak masz wrażenie, że mogłoby być lepiej. Cieszysz się z
tego, co przeżywasz tu i teraz, ale myślisz o tym, że wolałbyś mieć tego kogoś
przy sobie. Gdzieś w głowie pojawia się myśl: „Muszę jej to potem opowiedzieć”.
Potem uderza cię jednak fakt, że nie wiesz, kiedy i czy w ogóle, będziesz miał na to okazję, a
to tylko potęguje mróz.
Ulewa rozszalała się na
dobre. Deszcz już nie padał, lecz płynął prosto z chmur. Jakich chmur, z
niewidzialnego wiaderka, a każda kropla dotykała Briana. Każda. W tym momencie
jego ruda głowa wraz z resztą ciała skierowała się na przystanek autobusowy. Z
dachem! Jednak nie wszystko jest takie beznadziejne, pomyślał
dwudziestopięciolatek. Nie było wiele osób, znalazł sobie skrawek żółtej
ławeczki. Ławeczki, bo ławką raczej by tego nie nazwał. Jeśli zmieściłaby się
tu jeszcze jakaś osoba z wyjątkiem Briana, byłby w niewyobrażalnym szoku.
Siedząc na żółtym kawałku plastiku zastanawiał się, dlaczego właściwie ruszył
się z domu. Przecież mógł tam siedzieć i robić cokolwiek, chociaż byłby suchy.
Jednak zmęczył się narzekaniem na tak proste rzeczy. Dom. Prychnął trochę za
głośno. Jaki dom. Raczej ucieczka od mieszkania, gdzie żył razem z Dianą. Pół
roku po jej wyjeździe przestał się łudzić, że dziewczyna wróci, spakował
walizkę, pozałatwiał, co było trzeba i przeprowadził się. I od tamtej pory nie
czuł się u siebie. Tam nie było zapachu Diany, jej ubrań, pokoje nigdy nie
zaznały jej obecności. Siedząc na tej przygnębiającej ławeczce, zrozumiał, że
nigdzie nie czułby się u siebie, bo Diana stała się częścią jego osoby.
Na przystanek podjechał
autobus. Zwykły, nieduży, ale za to z jaką siłą! Ochlapał Briana tak, że
chłopak przestał się łudzić, że jeszcze uchował się na nim jakiś niezamoczony
skrawek materiału lub skóry. Drzwi otworzyły się z lekkim zgrzytem, wysiadło
kilka osób.
- Brian? – zduszony
krzyk. Krzyk. Kto krzyczy na środku ulicy w poniedziałek? Kto ma tyle energii w
tak okropny dzień, tak okropną porą roku, gdy pogoda jest tak okropna? Kiedy
nie masz nawet siły na wymyślanie bardziej wyszukanych określeń.Ktoś, kto
naprawdę coś przeżywa. Chwila, co to był za krzyk. Jego imię. – Dlaczego do
naszego mieszkania nie pasuje mój klucz?
Czułeś kiedyś, jak
świat przewraca się o 180 stopni w ciągu sekundy? Zapewniam cię, że jest to szybki
proces, bardzo szybki. W jednej chwili z głowy Briana wyleciał cały żal do
dziewczyny, która stała przed nim. Przez moment zaczął się też zastanawiać,
dlaczego przyjechała akurat w to miejsce. Gdyby nie odrzucił tej myśli tak
szybko, przypomniałby sobie, jak kiedyś dziewczyna z rozmarzeniem mówiła o
parku, który znajdował się niedaleko od tego miejsca. Opowiadała, ile czasu w nim spędziła, zawsze
gdy nie miała dokąd pójść.
- To miała być –
zachłysnął się własnym szczęściem i dopiero po chwili dokończył. –
Niespodzianka.
I tak Brian odzyskał
swój optymizm. Odzyskał swój największy skarb. Odzyskał swoje życie. A
odzyskując, śmiał się z siebie. Jak mógł pomyśleć, że Diana do niego nie wróci?
Przecież to jego Diana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz