sobota, 9 kwietnia 2016

,,Parasol"

Naszym kolejnym opowiadaniem jest ,,Parasol" Marty Sobieraj.Serdecznie zapraszamy do czytania o raz pozostawienia później swoich wrażeń po przeczytaniu!

~ ~ ~

Brian chciał być optymistą. I na chęciach się niestety kończyło. Na słowo „jesień” chciałby zareagować z uśmiechem, przecież to taka urocza pora roku. Kolorowe liście spadające z drzew i mieszczące się we włosach. Spacery i pocałunki w deszczu. Uciekanie przed ulewami. Wyjątkowe zdjęcia powstające za sprawą niebanalnych krajobrazów. Zbieranie kasztanów i robienie z nich różnych figurek. Długie wieczory przy kominku. Ludzie poubierani w urocze swetry. Czekanie na pierwszy śnieg. Nie. Przygnębiała go. Szaro, ciemno, zimno. Nie, nie, nie, jesień to nic dobrego. Brian widział to jako okres przed zimą, która jest okresem przed wiosną. Wiosna była jego porą roku, zdecydowanie. Natomiast jesień mógłby raczej przespać, zawijając się wcześniej w naprawdę gruby koc.
Kolejny jesienny poniedziałek, kolejny dzień, który idealnie oddawał wizję jesieni wyznawaną przed Briana. Jeszcze zaczęło padać, a on nie wziął parasolki. A gdyby go ze sobą zabrał, to pewnie nawet by nie padało. To taki przebiegły czas w roku, na który nie ma szans się przygotować. Wiosną zawsze wiadomo, a nawet jak pada, to tylko przyjemnym ciepłym deszczem.
Brian pogodził się już ze swoim nastawieniem do świata, choć gdzieś w głębi duszy odczuwał wieczne niezadowolenie. Przecież kiedyś taki nie był. Przecież kiedyś śmiał się, gdy z końców jego rudych włosów płynęły całe strumienie wody, zalewając jego radosne oczy. Słyszał wtedy swój śmiech tak wyraźnie, był tak szczery, jakby nic innego się nie liczyło. Bo tak było. Nie liczyło się nic z wyjątkiem deszczu na twarzy i wrześniowego wiatru, nie liczyło się nic z wyjątkiem ciepłej dłoni Diany w jego dłoni.
To już rok. Minął rok, od kiedy Diany nie było w jego życiu. A co się stało się z Dianą? Wyjechała do pracy za granicą, mówiąc, że niedługo wróci. Długo wyjaśniała, że planuje to od jakiegoś czasu, ale nie wiedziała, jak ma się przyznać. Załatwiła wszystkie papiery i dokumenty, kupiła bilet na samolot. Wyleciała tydzień po tym, jak oświadczyła Brianowi, co zamierza robić przez następne 12 miesięcy. Tylko że od roku nie wracała, od roku nie dostał od niej żadnej wiadomości. Wyjechała pod koniec września, a teraz Brian brnął przez październikowy deszcz bez parasola. Brnął, narzekając na brak osłony przed wodą, ale gdzieś w środku czuł, że tak naprawdę narzeka teraz na brak Diany. Nie chodziło o wszechobecne zimno na zewnątrz, ale to w środku, które panowało w jego sercu już od roku. A trzeba tutaj zaznaczyć, jak mocno taki mróz potrafi doskwierać. Nieważne, co dzieje się wokół ciebie i tak masz wrażenie, że mogłoby być lepiej. Cieszysz się z tego, co przeżywasz tu i teraz,        ale myślisz o tym, że wolałbyś mieć tego kogoś przy sobie. Gdzieś w głowie pojawia się myśl: „Muszę jej to potem opowiedzieć”. Potem uderza cię jednak fakt, że nie wiesz, kiedy    i czy w ogóle, będziesz miał na to okazję, a to tylko potęguje mróz.
Ulewa rozszalała się na dobre. Deszcz już nie padał, lecz płynął prosto z chmur. Jakich chmur, z niewidzialnego wiaderka, a każda kropla dotykała Briana. Każda. W tym momencie jego ruda głowa wraz z resztą ciała skierowała się na przystanek autobusowy. Z dachem! Jednak nie wszystko jest takie beznadziejne, pomyślał dwudziestopięciolatek. Nie było wiele osób, znalazł sobie skrawek żółtej ławeczki. Ławeczki, bo ławką raczej by tego nie nazwał. Jeśli zmieściłaby się tu jeszcze jakaś osoba z wyjątkiem Briana, byłby w niewyobrażalnym szoku. Siedząc na żółtym kawałku plastiku zastanawiał się, dlaczego właściwie ruszył się z domu. Przecież mógł tam siedzieć i robić cokolwiek, chociaż byłby suchy. Jednak zmęczył się narzekaniem na tak proste rzeczy. Dom. Prychnął trochę za głośno. Jaki dom. Raczej ucieczka od mieszkania, gdzie żył razem z Dianą. Pół roku po jej wyjeździe przestał się łudzić, że dziewczyna wróci, spakował walizkę, pozałatwiał, co było trzeba i przeprowadził się. I od tamtej pory nie czuł się u siebie. Tam nie było zapachu Diany, jej ubrań, pokoje nigdy nie zaznały jej obecności. Siedząc na tej przygnębiającej ławeczce, zrozumiał, że nigdzie nie czułby się u siebie, bo Diana stała się częścią jego osoby.
Na przystanek podjechał autobus. Zwykły, nieduży, ale za to z jaką siłą! Ochlapał Briana tak, że chłopak przestał się łudzić, że jeszcze uchował się na nim jakiś niezamoczony skrawek materiału lub skóry. Drzwi otworzyły się z lekkim zgrzytem, wysiadło kilka osób.
- Brian? – zduszony krzyk. Krzyk. Kto krzyczy na środku ulicy w poniedziałek? Kto ma tyle energii w tak okropny dzień, tak okropną porą roku, gdy pogoda jest tak okropna? Kiedy nie masz nawet siły na wymyślanie bardziej wyszukanych określeń.Ktoś, kto naprawdę coś przeżywa. Chwila, co to był za krzyk. Jego imię. – Dlaczego do naszego mieszkania nie pasuje mój klucz?
Czułeś kiedyś, jak świat przewraca się o 180 stopni w ciągu sekundy? Zapewniam cię, że jest to szybki proces, bardzo szybki. W jednej chwili z głowy Briana wyleciał cały żal do dziewczyny, która stała przed nim. Przez moment zaczął się też zastanawiać, dlaczego przyjechała akurat w to miejsce. Gdyby nie odrzucił tej myśli tak szybko, przypomniałby sobie, jak kiedyś dziewczyna z rozmarzeniem mówiła o parku, który znajdował się niedaleko od tego miejsca.  Opowiadała, ile czasu w nim spędziła, zawsze gdy nie miała dokąd pójść.
- To miała być – zachłysnął się własnym szczęściem i dopiero po chwili dokończył. – Niespodzianka.

I tak Brian odzyskał swój optymizm. Odzyskał swój największy skarb. Odzyskał swoje życie. A odzyskując, śmiał się z siebie. Jak mógł pomyśleć, że Diana do niego nie wróci? Przecież to jego Diana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz